- Nie zabijałem psów, nie zjadałem ich, nie robiłem smalcu - nalana czerwona twarz odrażającego Edwarda C. marszczy się z oburzenia. Nikt mu jednak nie wierzy. Przed pięcioma laty siedział pół roku w areszcie, gdy przyłapano go na bestialskim zabijaniu psów. Wyszedł, bo się przyznał. Dwa lata więzienia w zawieszeniu miały go powstrzymać przed dalszym zabijaniem zwierząt. Daremnie. W swej rozlatującej się chałupie znów zgotował psiakom piekło.
Zabijał je bez litości, patroszył, robił z nich smalec. Gdy do domu obrzydliwej kaźni wkroczyli policjanci, pod gankiem znaleźli ciała dwóch psów z porozpruwanymi brzuchami. Zwłoki kolejnego były w ogrodzie, obok odcięta głowa, dalej następna czaszka, w komórce na zaledwie półmetrowej długości ciało mieszańca wilczura i kaukaza. Wyraz pysków świadczył, jak straszliwie cierpiały przed śmiercią. Teraz pora, by oprawcy niewinnych zwierzaków strach zajrzał w oczy.