Wygadany i wesoły chłopiec dopiero od czterech dni chodził do przedszkola Fundacji Familijny Poznań. - Tego dnia był wyjątkowo nieswój - wspomina pani Iza. Mimo to kobieta odprowadziła swojego najmłodszego synka do przedszkola, wierząc, że malec ma tam dobrą opiekę. Niecałe cztery godziny później okazało się, w jakim była błędzie.
Wszystko było w porządku do czasu, gdy przedszkolanka wraz z asystentką zajmowały się 18-osobową gromadką maluchów w budynku. Potem jednak wyprowadziły grupę na plac zabaw. Dzieci wesoło skakały i bawiły się na huśtawkach. I to właśnie wtedy, przez nikogo nie niepokojony, mały Tomuś wyszedł przez otwartą furtkę. - Jak to się mogło stać? - głowi się teraz pani Iza.
Malec ruszył na ulicę, pokonał niejedno przejście dla pieszych. W pewnym momencie zaczął jednak płakać. Zainteresowała się nim dwójka przechodniów. Mężczyzna i kobieta z dzieckiem zapytali go, gdzie jest mama. Wtedy Tomuś bez zastanowienia chwycił ich za ręce i... zaprowadził dokładnie pod swój dom, kilka ulic dalej. - Gdy jacyś dorośli zadzwonili domofonem i powiedzieli, że jest z nimi Tomuś, o mało nie dostałam zawału serca - mówi pani Iza.
Dopiero w tym momencie przedszkolanki zorientowały się, że ich grupa się skurczyła. - Zadzwoniły po policję, ale ja już zdążyłam poinformować funkcjonariuszy, że zostawiły syna bez opieki - dodaje ze złością kobieta.
Dwie przedszkolanki zostały już zwolnione z pracy, bo nie miały nic na swoje usprawiedliwienie. Teraz za narażenie chłopca na niebezpieczeństwo będą musiały tłumaczyć się przed prokuratorem.
Paweł Ratajczak, dyrektor administracyjny placówek Fundacji Familijny Poznań:
- Sytuacja jest niedopuszczalna. Konsek-wencje już zostały wyciągnięte. Przedszkolanka i pani, która jej pomagała, zostały zwolnione. To przedszkole działa dwa lata i nigdy nie było tego typu problemów.