Urodziłam się w Warszawie. Mam starszą siostrę Anię. Pamiętam, że bardzo długo byłyśmy jedynymi dziećmi w rodzinie wśród licznej rzeszy starszych ciotek i kuzynek. Dzieckiem byłam chorowitym, a ponieważ przeszłam wszystkie możliwe choroby nerek, ciągle lądowałam w szpitalu. Raz - jak to maluch - najadłam się jakiś lekarstw, połknęłam ich całą fiolkę. Wtedy lekarz moim rodzicom powiedział: - Jak przeżyje noc, to przeżyje, a jak nie, to...
Ale raczej nie sprawiałam kłopotów, byłam z rodzaju pogodnych pyz. Uczyłam się dobrze, ale nigdy nie miałam świadectwa z paskiem. Biologia i geografia to były moje ulubione przedmioty. W ogóle lubiłam szkołę. Tylko raz miałam taki mały kryzysik. W 5 klasie. Wybrałam się wtedy na wagary.
Szkolne legendy rodzinne mówią też, że w piórniku w I klasie nosiłam papierosa, mówiąc, że... może mi się przydać.
W ogóle poziom wybryków 40 lat temu był zupełnie inny. Np. podpadałam, kiedy mama wołała mnie do domu, a ja mówiłam, że zaraz przyjdę, bo muszę odprowadzić przyjaciółkę, która sama boi się iść. I tak odprowadzałyśmy się z koleżanką przez godzinę, najpierw ja ją, a potem ona mnie...
O czy marzyłam? Żeby być konduktorką. W podstawówce przyszli do nas uczniowie z technikum kolejowego, by reklamować swoją szkołę. Mówili, że jako pani kolejarz będę mogła podróżować po świecie. To był 1977 rok, więc marzyłam - Paryż, Amsterdam i Rzym, ale koleżanka namówiła mnie na liceum. Tak naprawdę od zawsze chciałam być nauczycielką. Zresztą moja mama, nauczycielka, mówiła mi, że to najlepszy zawód na świecie.
Na biologię na uniwersytecie nie zdałam. Długo zachodziłam w głowę, jak to się mogło stać. Byłam obryta! Dziewczyna, która obok mnie siedziała, cały czas ode mnie ściągała. A potem... ona się dostała, a ja nie.
Po maturze, bez perspektyw na studia, pojechałam do Niemiec. Kilka miesięcy pracowałam w fabryce, na frezarce i tokarce. Kiedy wróciłam jesienią, było już za późno na jakąkolwiek szkołę, nawet pomaturalną. Mama od razu powiedziała, że siedzieć w domu nie mogę i załatwiła mi, tak, załatwiła pracę pomocy sekretarki w zaprzyjaźnionym zespole szkół. I obudziła się we mnie osoba o duszy sekretarki. Uwielbiałam przycinać, przyklejać, wypisywać legitymacje. Dyrektorowi robiłam herbatkę na czas, a w sekretariacie zapanował totalny porządek.
Ale mój ówczesny chłopak namówił mnie, żebyśmy poszli do studium nauczania początkowego. I to był strzał w dziesiątkę! Byłam tam najlepsza.
Po 2 latach nauki stwierdziłam, że... dalej chcę się uczyć. Zdecydowałam się na psychologię, bo siostra ją skończyła. Ale żeby się dostać, trzeba było mieć średnią na egzaminie 4,75. Myślałam, że to niemożliwe. Ale dostałam się. I już wiedziałam, że psychologia to najwłaściwszy wybór! Ze względu na mój charakter, bo zawsze maksymalnie angażuję się w to, co robię.