Pani Marta (35 l.) i jej pochodzący z Belgii konkubent Robert (56 l.) wynajmowali w Białymstoku mieszkanie na piętrze domu należącego do Jana B. (64 l.), gdzie mieszkali z dziećmi. Pan Robert jest budowlańcem i we własnym zakresie zrobił drobny remont, ale uznał, że starą instalacją elektryczną powinien zająć się fachowiec z uprawnieniami. – Wiele razy zgłaszałam właścicielowi mieszkania, że trzeba naprawić gniazdka i przewody, ale on się tylko śmiał – opowiada pani Marta. Na tragedię nie trzeba było długo czekać. 10-miesięczny synek pary Mattias poraczkował do przedpokoju i chwycił rączką wystające ze ściany przewody, do których wcześniej podpięty był elektryczny dzwonek do drzwi. Potężny ładunek wstrząsnął drobnym ciałkiem. Matka rzuciła się synkowi na ratunek, próbowała go reanimować. Szybko przyjechała karetka.
Niestety, chłopczyk nie odzyskał przytomności i zmarł w szpitalu dwa tygodnie później. Prokurator początkowo winą za śmierć dziecka obwinił jego matkę. Zebrane przez śledczych dowody oczyściły ją jednak z zarzutów, zaś przed sądem stanął właściciel mieszkania. – Nie czuję się winny. Dom odziedziczyłem po ojcu i nie wiem, kto zakładał tę instalację – tłumaczył sędziemu Jan B. Jeśli sąd uzna, że nieumyślnie przyczynił się do śmierci Mattiasa, grozi mu nawet pięć lat za kratami.