Wydarzenia z lipca ubiegłego roku znalazły swój finał w Sądzie Okręgowym w Lublinie. Proces mecenasa oskarżonego o usiłowanie zabójstwa żony odbywa się za zamkniętymi drzwiami. Kiedy w asyście policjantów Bartosz W. szedł na salę sądową, nawet nie spojrzał na stojącą w korytarzu kobietę. Prawie rok temu przeczytał w jej telefonie SMS-y od kochanka.
- Dowiedział się, że żona, pracownica prokuratury, ma od dwóch lat romans z kolegą z pracy - wynika z aktu oskarżenia. Wpadł w szał. Pobił ją dotkliwie. Zapewnienia małżonki, że zerwie z kochankiem, tylko pozornie go uspokoiły. Topił troski w alkoholu, a kilka dni później znów zaczął jej wypominać zdradę. Doszło do kłótni, potem w ruch poszły pięści, kij i dwa myśliwskie noże. - Zobaczysz, potnę ci twarz - syczał z nienawiścią. W końcu zaatakował naprawdę. Zadał jej dwa ciosy. I pewnie zadawałby kolejne, gdyby kobiecie nie udało się uciec z mieszkania.
- Napadł mnie mąż - zdążyła wyszeptać, wchodząc chwiejnym krokiem do całodobowej apteki. Właśnie mijała 2 w nocy. Kiedy zawiadomieni przez farmaceutkę policjanci docierali do domu Bartosza W., jego żona była już na stole operacyjnym. Tylko szybka i profesjonalna pomoc uratowała jej życie. Pijany mecenas czekał w tym czasie na przyjazd policjantów. Wiedział, że się nie wywinie. Nie stawiał oporu.
Zobacz także: Pili wódkę na czas, nie żyje 54-latek. Tragiczny finał zabawy w Zabrzu