Premier ryzykuje, broniąc polityków z tajemnicami

2009-07-19 15:34

Dr Miklos Marshall, szef Transparency International na Europę i Azję Środkową, specjalnie dla "SE" ocenia afery posłów Platformy.

"Super Express": - Nasza gazeta opisuje ostatnio sprawę związaną z partią rządzącą. Chodzi o rzecznika rządu Pawła Grasia, który od 13 lat mieszka w domu użyczonym mu przez niemieckiego biznesmena. Nie płacąc podatków, nie zgłaszając tego do rejestru korzyści. Media szeroko opisywały również, jak w zeznaniu majątkowym posła Palikota pojawiły się poważne nieścisłości. Polityk tłumaczy je chęcią płacenia niższych podatków i pożyczkami z rajów podatkowych.

Dr Miklos Marshall: - Nie znam szczegółowo sytuacji wspomnianych polityków. Rozważając taką modelową sytuację, możemy jednak powiedzieć, że w systemach, które zwykliśmy uważać za normalne (państwa skandynawskie czy Wielka Brytania), podobne sytuacje są nie do pomyślenia. Odbiegają od podstawowych standardów, które powinni trzymać politycy. Trzeba zrozumieć, że kiedy przestajemy być osobami prywatnymi i biznesmenami, zaczynają nas obowiązywać inne zasady. Nie można oczywiście przesadzać z puryzmem. Politycy to też ludzie. Ale nie należy też takich sytuacji tolerować.

- Obaj tłumaczą, że nie mają nic do ukrycia, że nie łamali prawa. No może poseł Palikot przyznaje, że w tym co robił, było co najwyżej naruszenie.

- Nie mogą się tłumaczyć, że robią coś tylko dlatego, że jest to dopuszczalne prawnie. Albo że o czymś zapomnieli. To ich nie usprawiedliwia. Oczywiście tacy ludzie zdarzają się wszędzie. W Europie mamy z jednej strony system tak czysty, jak skandynawski, ale mamy też Grecję czy Włochy. Na pewno nie jest standardem, kiedy polityk unikający płacenia podatków bądź minimaliujący je poprzez raje podatkowe kandyduje na szefa partii czy choćby ministra. Może się pojawić jako margines, ale nie jako twarz ugrupowania. Daje bowiem fatalny przykład obywatelom. Trudno w takiej sytuacji wymagać, by zwykli ludzie chcieli być fair wobec kraju, którego funkcjonariusze sami starają się wykorzystywać każdą lukę w prawie. Politycy, chcą tego czy nie, powinni świecić przykładem. Jeżeli nie mają zamiaru, to jest wiele innych ciekawych zajęć poza nią.

- Jak pan ocenia zachowanie premiera, który w odpowiedzi na zarzuty wzrusza ramionami i mówi, że wystarczą mu wyjaśnienia kolegów i on im ufa?

- Sądzę, że politykom i partiom powinni ufać przede wszystkim wyborcy. I w większości krajów na Zachodzie liderzy partii żądają, by politycy oczyścili się z zarzutów przed opinią publiczną. W innym wypadku pojawia się ryzyko, że polityk ukrywający bądź zapominający o czymś może mieć coś jeszcze na swoim koncie. Coś, co zaszkodzi premierowi albo całej partii. Wasz premier, jeżeli wziął ich w obronę, wiele ryzykuje. Pełna przejrzystość opiera się na dokumentach, a nie na zaufaniu. Udzielanie sobie przysług z biznesmenami może uchodzić poza polityką. W służbie publicznej jest korupcjogenne. Politycy nie powinni mieć żadnych, nawet potencjalnych długów wdzięczności u biznesmenów.

- Wspominani posłowie sami byli niegdyś związani ze światem biznesu. Czy stąd biorą się ich problemy?

- Nie jest tak, że biznesmenów trzeba wyrzucać z polityki. Parlamenty złożone z samych nauczycieli czy prawników, przy całym szacunku dla tych grup, nie mogą wróżyć niczego dobrego. Wraz z ich pojawieniem trzeba jednak ustanowić pewne klarowne reguły, które będą odpowiedzią na zagrożenia.

- Co się dzieje, jeżeli afery już się zdarzą?

- Pochodzę z Węgier i świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że w naszej części świata wiele rzeczy odbywa się nie tak jak powinno. Wyborcy na Zachodzie wiedzą niemal wszystko o interesach i powiązaniach swoich polityków. Gdy zrobią coś nie tak i pojawia się konflikt interesów, to rezygnują pod naciskiem mediów. Może ich też usunąć partia, obawiając się konsekwencji, gniewu wyborców bądź wykorzystania obecności tej postaci przez opozycję. Rozmawiamy o sprawach, których nie znam szczegółowo, ale na Wschodzie polityk przyłapany na nieścisłościach w zeznaniach majątkowych bądź dziwnych układach po prostu przeprasza. I na tym się kończy. Nie dzieje się nic więcej. Nie ma jasnych konsekwencji, nie ma wypracowanych metod działania. Nie ma silnych instytucji bądź urzędów, które potrafiłyby nacisnąć, by tacy ludzie zniknęli z polityki.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki