We wtorek, w dniu wolnym od sejmowych obowiązków, Tusk się jednak odegrał. Strzelił pięć bramek i był najlepszym zawodnikiem na murawie.
Wtorek, godz. 20.30. Pod boisko jednego z warszawskich klubów podjeżdża auto z funkcjonariuszami BOR. Oficerowie rozglądają się uważnie, czy nikt niepowołany nie kręci się w pobliżu miejsca, w którym za kilka minut premier wraz ze swoimi współpracownikami rozegra kolejny mecz piłki nożnej.
Czujne oko ochrony nie dostrzega naszego fotoreportera, który ma okazję przyjrzeć się, jak Donald Tusk radzi sobie na boisku. Od początku meczu gra ambitnie i rządzi na boisku. W efekcie strzela pięć bramek, o jedną więcej niż jego kolega z drużyny, wicepremier Grzegorz Schetyna (46 l.), i o trzy więcej niż szef gabinetu politycznego Sławomir Nowak (35 l.). Wiadomo, najważniejsza jest hierarchia.
Drużyna Tuska, głównie dzięki premierowi, wygrywa spotkanie w cuglach.
Skąd taka ambitna postawa lidera PO? Bo od pierwszego gwizdka było widać, że premier postanowił się odegrać. Pewnie dlatego, że czwartkowy mecz mu zupełnie nie wyszedł. I na boisku, i poza nim. Przypomnijmy, reporterzy TVN przyłapali go, jak biegał po murawie, zamiast uczestniczyć w sejmowej debacie i ważnych głosowaniach. I za to nawet od swoich partyjnych kolegów premier dostał ostrzeżenie... używając piłkarskiej terminologii - żółtą kartkę.