Afera z pogróżkami wybuchła we wtorek. Na konferencji prasowej poinformował o nich premier Donald Tusk. Szef rządu ujawnił, że groźby adresowane są również do niego, jego żony Małgorzaty (56 l.) oraz syna Michała (32 l.). Przykra dla rodziny Tusków sytuacja trwa mniej więcej od około dwóch miesięcy, a obelżywych pogróżek przesłano już setki. Na dowód swoich słów odczytał trzy SMS-y. Jeden z nich zacytował wprost: "Ty bezrobotna dzi...o, też zostaniesz zabita i cała wasza rodzina. Bo ścierwo ryżego kundla musi być wytępione do pięciu pokoleń".
Przeczytaj też: Przyszła teściowa drży o życie Kasi Tusk: Boję się o Kasię!
Jak przyznał, takie inwektywy to i tak najmniej ordynarne spośród przysyłanych.
Jednak według byłego szefa BOR płk. Andrzeja Pawlikowskiego premier, upubliczniając groźby, zrobił błąd.
- Ujawniając publicznie takie groźby, Donald Tusk naraża na większe niebezpieczeństwo córkę i całą swoją rodzinę. Konferencję z udziałem premiera mogła oglądać np. osoba niezrównoważona psychicznie, której premier tym samym podsunął pomysł nękania swojej córki. I to z jej strony może istnieć prawdziwe zagrożenie. To oficerowie Biura Ochrony Rządu razem z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego powinni automatycznie działać w tej sprawie. A premier z nimi współdziałać. Informacje o zagrożeniu rodziny premiera powinny być przekazywane cicho i dyskretnie - mówi "Super Expressowi" specjalista.