"Super Express": - W poniedziałek nie doszło do debaty związkowców z Solidarności i OPZZ działających w Stoczni Gdańsk z premierem polskiego rządu. Donald Tusk spotkał się jedynie z przedstawicielami dwóch pozostałych stoczniowych związków. Jak pani to ocenia?
Barbara Fedyszak-Radziejowska: - W centrum moich refleksji tkwią trzy litery: Pe, eR i eL. Bowiem to w PRL-u było tak, że władza miała swoje związki i jak chciała stworzyć wrażenie, że prowadzony jest dialog, to zapraszała tych swoich - niereprezentatywnych, ale spolegliwych - rozmówców.
- Przedstawiciele rządu bronili się, twierdząc, że to właśnie w systemie kryjącym się pod Pe, eR i eL władza używała argumentu, że jakiś związek jest niereprezentatywny - była nim Solidarność. Rząd PO nie godzi się na taki podział - dlatego zaprasza i tych mniejszych.
- Padło ważne słowo "mniejszych". Trzeba jeszcze dodać: dużo mniejszych. Komuniści za niereprezentatywny uważali związek, z którym identyfikowały się miliony Polaków. Sprytnych analogii szuka rząd - cóż, gimnastykę propagandową można uprawiać na różne sposoby. I tak mamy powtórkę z historii. Większość załogi Stoczni Gdańsk ma swoje dwa związki, a władza do rozmów wybiera również dwa - i akurat te, w których zrzeszona jest mniejszość pracowników.
- Zrzeszeni są w nich głównie członkowie nadzoru...
- Nie potrafię na to odpowiedzieć, niech dziennikarze sprawdzą. Zwracam uwagę na inną rzecz: są to związki małe liczebnie, więc rząd mija się z prawdą, nazywając je reprezentatywnymi. Z przedstawicielami związków, które reprezentują większą część załogi, premier się nie spotkał. W PRL, gdy władza próbowała narzucić społeczeństwu swoją narrację, używała komentatorów, którzy byli wiarygodni, bo mówili rzeczy sprzeczne ze swoimi interesami. Typowym przykładem była kobieta, pojawiająca się w telewizji przy podwyżkach cen. Mówiła: "Ja, jako kobieta, popieram politykę rządu, ponieważ podwyżka cen jest uzasadniona i to w ogóle nie będzie miało znaczenia dla mojego budżetu". Dobranie sobie do debaty związku, który deklaruje pełne zrozumienie i wiarę w rządowe obietnice to jest ten sam chwyt co "ja, jako kobieta". Związkowcy uwiarygodniają premiera - zgoda, tylko pozostaje pytanie, dlaczego nie wszyscy, a nawet - nie większość.
- Janina Paradowska w wywiadzie dla "Super Expressu" powiedziała, że związkowcy z Solidarności i z OPZZ są sterowani politycznie. Uzupełniając pani ogląd sytuacji, należy uściślić, że: związkowcy z Solidarności również są sterowani politycznie. Oczywiście przez PiS...
- W demokratycznym kraju związkowcy biorą udział w wyborach - na równi z innymi obywatelami - zatem mają swoje poglądy polityczne. Problem polega nie na tym, że związki, z którymi rozmawiał Donald Tusk, głosują na Platformę, a związki, z którymi nie rozmawiał, głosują na PiS, lecz na tym, że rozmawiał wyłącznie z tymi związkowcami, którzy reprezentują mniejszość pracowników Stoczni Gdańsk.
- Publicystka "Polityki" twierdzi, że interesy liderów i szeregowych związkowców stoją ze sobą w sprzeczności, słowem - zwykli związkowcy nie są rozeznani w rozgrywkach prowadzonych przez swoich liderów...
- Może lepiej zastanówmy się, czy są rozeznani w grze swojego premiera? Bez wątpienia i premier, i liderzy związków zostali wybrani w demokratycznych wyborach. Może jednak relacja, o której mówi red. Paradowska, między szeregowymi stoczniowcami a ich liderami występuje w większej skali - pomiędzy Polakami a ich premierem? Bo czy rzeczywiście między społeczeństwem a premierem nadal jest silna więź i wzajemne zaufanie?
- Gdyby doszło do debaty - oglądałyby ją miliony Polaków. Może jednak Solidarność i OPZZ zrobiły błąd, nie godząc się na udział mniejszych central? Obraz byłby rozmyty - mieliby mniej czasu antenowego - ale mogliby powiedzieć: to my reprezentujemy większość pracowników i mamy takie i takie argumenty.
- Przypomnę biały szczyt, w którym premier prowadził rozmowy z przedstawicielami środowisk medycznych, a później się okazało, że decyzje są podejmowane w innym duchu niż to wynikało z propagandowej gry. Rozumiem motywacje odmowy ze strony związkowców. Donald Tusk perfekcyjnie tworzy swój wizerunek. Przy wielkiej oglądalności i dwu stronach sporu, czyli jeden premier plus dwa związki (razem 3) oraz tylko dwa związki o innym spojrzeniu - rząd ma przewagę i niezależnie od faktów jest skazany na medialne zwycięstwo. A w dodatku prorządowy związek gra rolę: "ja, jako kobieta"...
- A może przestraszyli się? Premier jest zawsze pod krawatem, a związkowców ostatnio najczęściej widzimy, jak dmuchają w gwizdki i palą opony.
- Głównym problemem jest sytuacja stoczniowców. To, jak stocznia wypada w telewizji, jest kwestią trzeciorzędną. Rząd - co właśnie udowodnił - unika realnej debaty ze związkowcami. Mamy PR, ale mamy też realne życie. Obawiam się, że w realnym życiu - w którym istnieje kwestia pracy, dochodów, gospodarki - przyzwalamy na sytuację, która będzie nas wiele kosztować. Obawiam się też, że dla rządu ważniejsze są wybory do PE niż polski przemysł stoczniowy.
- Donald Tusk powiedział o udzieleniu 700 mln złotych pomocy dla stoczni. Stoczniowcy z Solidarności twierdzą, że kwota jest dużo mniejsza.
- Obowiązkiem zawodowym dziennikarzy jest sprawdzić też tę informację. Musimy znać prawdę.
- Czy nie dostrzega pani relatywizmu, który widać za szybą kiosku - każda gazeta ma swoją "prawdę". "Super Express" stawia sobie za punkt honoru mówienie tylko i wyłącznie jak jest...
- Już żyłam w takiej rzeczywistości, w której było nieważne, kto kogo zamordował i dlaczego w Katyniu. Taki ogląd rzeczywistości pozwala wygodnie rządzić społeczeństwem. W realnym świecie fakty da się ustalić. Chyba że ktoś dla pieniędzy, dla wygody lub ze strachu o posadę - z konformizmu i z oportunizmu - nie chce ich znać. Wierzę, że to nie jest przypadek większości dziennikarzy, w tym "Super Expressu".
- Były również głosy, że problem stoczni powinien być rozwiązany przez centrale związkowe...
- W społeczeństwie obywatelskim związki zawodowe są od tego, aby reprezentować słabszą stronę sporu. Większość dziennikarzy w Polsce jest przyzwyczajona do traktowania pracowników najemnych jako stronę silniejszą niż zarząd - bo oni palą opony. Ale obiektywnie jest to słabsza strona. Bo po to związki zawodowe istnieją, aby komunikować swoje oczekiwania i postulaty. Jeśli zarząd dobrze działa, to zazwyczaj związkowcy nie muszą biegać z deskami. W Europie są demokratyczne państwa, gdzie związkowcy są non stop na ulicach - proszę spojrzeć, co się dzieje w Niemczech i we Francji. Natomiast w Szwecji jest bardzo wysoki stopień uzwiązkowienia, więc decyzje firm i instytucji podejmowane są odpowiedzialnie - do palenia opon na ulicach nie dochodzi. Rolą związków zawodowych jest domagać się informacji, bronić interesów słabszych, czyli tych, którzy całkowicie zależą od zarządu spółki. Jeśli zarząd źle działa, to tych 30-50 osób po upadku spółki traci pracę i znajduje ją w następnej. A gdzie znajdą pracę tysiące pracowników?
Dr Barbara Fedyszak- -Radziejowska
Socjolog