Przypomnijmy. W sobotę opisaliśmy, jak premier Donald Tusk zabrał do rządowego samolotu swoją córkę Kasię (23 l.) oraz jej chłopaka Staszka Cudnego (23 l.). Oboje na lotnisko dojechali w kolumnie rządowych samochodów. Dzień wcześniej przyszły zięć szefa rządu przeszedł niegroźny zabieg chirurgiczny w Instytucie Reumatologii w Warszawie.
Opozycja jest oburzona zachowaniem szefa rządu. - Wystarczyło kilka lat, a premier Donald Tusk przyjął dla siebie i najbliższych zasadę Jerzego Urbana: rząd się sam wyżywi... Premier zrobił się hojny w ostatnim czasie dla Greków, Włochów, Hiszpanów i dla swoich bliskich. Tylko dlaczego podatnicy mają za to wszystko płacić?! - pyta Joachim Brudziński (43 l.) z PiS. Premiera krytykuje także Janusz Palikot. - Jak widać, druga kadencja niesie więcej pokus - ocenia. Suchej nitki na szefie rządu nie pozostawia Patryk Jaki z Solidarnej Polski. - To absolutny skandal! Trzeba sprawdzić, czy takie sytuacje nie zdarzały się wcześniej. Premier powinien zwrócić pieniądze za lot chłopaka swojej córki! - mówi.
O tym, że premier Tusk traktuje rządowe samoloty jak taksówki, informował już w tym roku "Wprost". Jak wyliczył, od listopada 2007 do marca 2011 roku rządowymi samolotami z Warszawy do Gdańska leciał 175 razy i wydał na to ponad 6 mln złotych. Koszt godzinnego lotu embraerem to wydatek ok. 36 tysięcy złotych.
Joachim Brudziński (43 l.) z PiS:
- Kilka lat temu premier i jego ministrowie jeździli autobusem. Okazało się, że wszystko było na pokaz. Dlaczego za te loty mają płacić podatnicy?
Joanna Senyszyn (62 l.) z SLD:
- Powinniśmy zaapelować do premiera, by sam się stosował do zasad, o których tak chętnie opowiadał. To nie był lot służbowy, to był lot prywatny.
Sławomir Kopyciński (36 l.) z Ruchu Palikota:
- To nie jest uczciwe. Samolot rządowy to nie jest prywatna własność Donalda Tuska. Daleko to odbiega od standardów, które wyznaczył sam premier.