- Dziadek łowił, ojciec łowił, miłość do jezior, rzek i ryb wyssałem z mlekiem matki - stwierdza Jerzy Musiał. - Kiedyś wędkowanie było traktowane jako uzupełnienie domowego budżetu - rybka na obiad miała swoją wymierną wartość. Dziś łowienie ma zupełnie inny charakter, ale ciągle daje zastrzyk adrenaliny - dodaje. Wspomina wypad nad Wartę. Spławik zanurkował, na jego końcu czuł dużą rybę. - To był sum 46-kilogramowy! - chwali się wędkarz.
Zobacz też: WĘDKOWANIE w okolicach Warszawy. GDZIE na RYBY - STAWY i płatne ŁOWISKA
Stoczył kilkugodzinną walkę, aby wyciągnąć go na brzeg. Łowił praktycznie w całej Polsce, w krajach skandynawskich. Czasami bywało niebezpieczne. Pewnego razu na samym środku jeziora pękła mu łódź pontonowa. Ratował siebie i kolegę. - Jest mi wdzięczny do dziś! - mówi mężczyzna. Co mu dają zarwane noce, wstawanie o świcie, godziny spędzone w zimnie i deszczu? - Kiedy zarzucam wędkę, czuję wolność. Zjednoczenie z naturą i spokój. Nawet jeśli zabieram na ryby... żonę - tłumaczy Jerzy Musiał.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail