- Płakać mi się chce. To szczyt perfidii - żali się Ewa Guzek (54 l.). - Kupiłam mieszkanie z przetargu w 2007 roku. Ogłoszenia spółdzielni wisiały na klatkach schodowych. Zapłaciłam za nie 38,5 tysiąca zł, potem włożyłam w remont około 60 tysięcy. A teraz to wszystko zburzą. To zwykłe oszustwo. Prezes wystrychnął mnie i innych na dudka - dodaje gorzko pani Ewa.
Prezes Tadeusz Rybak (65 l.) od 10 lat wiedział, że budynki spółdzielni nadają się tylko do rozbiórki. Mimo to ochoczo sprzedawał lokatorom mieszkania. Teraz okazuje się, że trzy kamienice trzeba będzie wyburzyć. Skandal dotyczy trzech stareńkich budynków przy pl. Kościuszki w Sosnowcu. Ludzie, którzy kupili mieszkania, zapłacili za nie spore pieniądze, a teraz okazuje się, że nabyli ruinę. Ewa Guzek tłumaczy, że nikt ze spółdzielni nigdy nie zdradził, że budynki są w tak fatalnym stanie technicznym, że nie nadają się nawet do remontu. Teraz prezes spółdzielni sam przyznaje, że od 1998 r. dysponuje opinią budowlaną, z której wynika, że feralne budynki przy pl. Kościuszki już wtedy nie nadawały się do remontu. Potwierdzały to kolejne opinie. Tyle tylko, że sporządzający je fachowcy twierdzili, że stan budynków nie zagraża bezpieczeństwu ludzi.
- Dopiero ekspertyza z ubiegłego roku wyraźnie stwierdziła, że budynki mogą stanowić zagrożenie dla mieszkańców i wtedy zaprzestałem sprzedaży - mówi butnie prezes Rybak. Wszyscy lokatorzy boją się, że stuletnie budynki wkrótce zawalą im się na głowy. - Podłogi i ściany krzywe. Grzyb w pomieszczeniach, okien i drzwi nie można domknąć. Tak to wygląda - oburza się Elżbieta Góra (76 l.), jedna z lokatorek. - Ale prezes choć sam nie zamierzał robić remontu, namawiał nas do tego. Chciał nawet, żebyśmy wzięli wszyscy po 250 tysięcy zł pożyczki na ten cel - skarży się kobieta. Ekspertyza fachowców z Politechniki Śląskiej w Gliwicach, którą dysponuje prezes Rybak, stwierdza, że w przypadku zmian poziomu wód gruntowych czy też tąpnięcia domy mogą się zawalić! Fachowcy doradzają jak najszybsze rozebranie budynków. Tymczasem spółdzielnia nie ma mieszkań, do których mogłaby przeprowadzić lokatorów. - Bez pomocy miasta chyba nie dam rady - mówi. - Chyba będzie trzeba poszukać dobrego prawnika i wyrwać spółdzielni te pieniądze choćby z gardła - zapowiada Ewa Guzek.