"Super Express": - Jakie zadania stoją przed nowym szefem Kancelarii Prezydenta Piotrem Kownackim?
Zdzisław Krasnodębski: - Z tego, co wiem, pan Kownacki jest komunikatywnym człowiekiem mającym dobre relacje z mediami. A to w wypadku osoby piastującej takie stanowisko jest dużą zaletą. Zwłaszcza że jego poprzedniczka, minister Anna Fotyga, z mediami miała nie najlepsze stosunki. Bycie szefem Kancelarii trzeba traktować m.in. jako prezentację na zewnątrz pracy prezydenta i jego otoczenia. Wydaje mi się zatem, że Piotr Kownacki będzie - za pośrednictwem dziennikarzy - lepiej komunikować się ze społeczeństwem.
- Czy będzie to jedyna różnica?
- Kolejna kwestia to fakt, że do tej pory nie zawsze wszystkie działania osób pracujących w tym urzędzie były ze sobą zharmonizowane. Mam nadzieję, że pan Kownacki, który wcześniej zarządzał Orlenem, sprawi, iż zespół przez niego kierowany będzie bardziej zgrany i będzie pracował w bardziej profesjonalny sposób, niż to miało miejsce dotychczas. Nowy szef Kancelarii powinien zatem wzmocnić jej spoistość organizacyjną tak, by stała się ona wreszcie sprawnym instrumentem podejmowania decyzji. Przypomnę, że wcześniej często narzekano na brak koordynacji poczynań ośrodka prezydenckiego. To z kolei powodowało, że właśnie z powodu źle funkcjonującej Kancelarii mogliśmy wysuwać krytyczne uwagi pod adresem Lecha Kaczyńskiego.
- Czy sądzi pan, że ta nominacja może być związana z tzw. nowym otwarciem w polityce Lecha Kaczyńskiego, łączonym również z przyszłymi wyborami prezydenckimi? Mówi się o tym, że większość ostatnich działań prezydenta, nawet poparcie jakiego udzielił on Gruzji, determinuje chęć reelekcji.
- Miarą sukcesu politycznego jest poparcie społeczne. W związku z tym oczywiste jest, że prezydent chciałby mieć za sobą duży elektorat. Zapewne chciałby również, aby Polacy uznali jego dokonania i ponownie wybrali go na najwyższy urząd w państwie, ale myślę, że nie będzie o to zabiegał za każdą cenę. Lech Kaczyński nie jest bowiem osobą, która mogłaby podporządkować wszystko taniej popularności. Gdyby tak było, już dawno mógłby niektóre rzeczy zmienić, np. rozstać się z mniej popularnymi współpracownikami czy wykonywać pewne gesty pod publiczkę. Kaczyński jest politykiem z pokolenia pierwszej "Solidarności", Wolnych Związków Zawodowych, kiedy liczyły się przede wszystkim pewne zasady czy określone wizje polityczne.
- Ale czy to przekłada się na obecną politykę Lecha Kaczyńskiego i jego Kancelarii?
- Najlepszym tego przykładem jest polityka, którą prezydent Kaczyński prowadzi w Europie. Na tym polu na pewno nie liczy na łatwą sympatię. Jego polityka zagraniczna nie jest może zawsze dobrze odbierana, ale dlatego, że właśnie jej odbiór nie jest priorytetowym celem. Dowodzi tego fakt, że prezydent wstrzymuje się z podpisaniem traktatu lizbońskiego, mimo że większość Polaków jest za jego przyjęciem. Prezydent nie spieszy się z ratyfikacją, gdyż nie chce dopuścić do sytuacji, gdy w Europie będzie się lekceważyło głos małych narodów, bo prędzej czy później może się to odbić na nas. A zatem wizerunek nie jest dla Lecha Kaczyńskiego wszystkim w polityce. A nadmierne przykładanie do niego uwagi to niestety syndrom upadku życia politycznego. Nasi politycy w dużej mierze uważają społeczeństwo za zdziecinniałe, patrzące przede wszystkim na ich zachowania, nie na czyny. Byłoby wielkim nieszczęściem, gdyby się okazało, że również prezydent tylko takimi przesłankami się kieruje.
Zdzisław Krasnodębski
Socjolog i filozof społeczny, profesor Uniwersytetu w Bremie i UKSW w Warszawie. Ma 55 lat