- Pan prezydent świadomie podjął tę decyzję. Nikt z nas się nie spodziewał, że na terytorium Gruzji będą strzelać do polskiego prezydenta - tłumaczy Michał Kamiński (36 l.), minister w Kancelarii Prezydenta.
Serie z broni maszynowej oddane podczas wizyty Lecha Kaczyńskiego (59 l.) w Gruzji rozbrzmiały głośnym echem nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Polski MSZ zażądał od rządu w Tbilisi wyjaśnienia, dlaczego Prezydent RP znalazł się na celowniku. Do gry włączyli się także śledczy z warszawskiej Prokuratury Okręgowej, którzy badają okoliczności niedzielnego incydentu. Może im uda się ustalić, czy doszło do zamachu, czy też politycznej prowokacji.
Gruzini nie mają złudzeń: strzały padły z kontrolowanego przez Rosjan osetyńskiego posterunku.
- Z 30 metrów nie trafić w samochód, to trzeba ślepego snajpera. Jaka wizyta, taki zamach - ironizował wczoraj marszałek Sejmu Bronisław Komorowski (56 l.). Poważniej sprawę potraktowała Prokuratura Okręgowa w Warszawie, która zwróciła się do BOR-u i Biura Bezpieczeństwa Narodowego o dokumenty dotyczące wizyty. - To niedopuszczalne, że Gruzini zabrali prezydenta Kaczyńskiego w rejon, nad którym nie sprawują pełnej kontroli - mówi w rozmowie z "SE" gen. Roman Polko (46 l.). Resort spraw zagranicznych zwrócił się już do gruzińskiego rządu z oficjalnym pytaniem, czy spełnione zostały procedury dotyczące zapewnienia bezpieczeństwa Prezydentowi RP.
Do gry włączyła się także Unia Europejska, która poprosiła swojego przedstawiciela w Gruzji o raport na temat niedzielnego incydentu. Złudzeń nie mają za to Rosjanie. - To prowokacja czystej wody - grzmi szef tamtejszego MSZ Siergiej Ławrow (58 l.). Jego zdaniem jej celem mogło być zerwanie prowadzonych w Genewie rosyjsko-gruzińskich rozmów na temat Osetii Płd. i Abchazji.