Rosjanie nie rozwikłali zagadki tragedii pod Smoleńskiem, więc spekulacjom nie ma końca. Najnowsze hipotezy snuje "gazeta Polska", która powołując się na dwóch ekspertów, z Polski i Niemiec próbuje węszyć jak to się stało, że prezydencki Tu-154 M roztrzaskał się o ziemię.
Na czym opiera się hipoteza, że wydarzenia z 10 kwietnia były misternie zaplanowanym zamachem, a Lech Kaczyński, jego żona i pozostali pasażerowie został zamordowani?
Według Marka Strassenburga Kleciaka i Hansa Dodela informacja, że tupolew podchodził do lądowania prawie do końca na autopilocie, niemal potwierdza tezę, że załogę wprowadzono w błąd przy użyciu tzw. meaconingu. Co to takiego? To zakłócanie urządzeń samolotu, polegające na nagrywaniu sygnału satelity i ponownym nadawaniu go, z niewielkim przesunięciem w czasie i z większą mocą na tej samej częstotliwości.
Rosyjskie śledztwo raczej nie potwierdzi tej wersji skoro na konferencji prasowej członkowie Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego nawet słowem nie wspomnieli, że maszyna podchodziła do lądowania na autopilocie. Dopiero w pisemnej wersji dokumentu stwierdzili, że autopilot sterował zarówno wysokością, ciągiem, jak i kursem prezydenckiego tupolewa.
Dlaczego piloci schodzili spokojnie do lądowania na autopilocie i dopiero kilka metrów nad ziemią zorientowali się, że samolot jest tak nisko? Dlaczego nie reagowali na wskazania urządzeń pokładowych, które – jeśli działały bez zarzutu, jak twierdzą Rosjanie – musiały informować ich, że tracą wysokość?
Eksperci, którzy analizowali lot dla „Gazety Polskiej” podejrzewają, że autopilot opierał się na błędnych danych z komputera pokładowego, a piloci myśleli, że są znacznie wyżej.
A wystarczyłoby niewielkie przekłamanie sygnału, by doprowadzić do tragedii. Meaconing można „ustawić” z precyzją do 0,3 m, a do zaburzenia prawidłowego działania może dojść ze źródła oddalonego nawet o kilkadziesiąt kilometrów od samolotu.
Jeśli zatem Lech Kaczyński został zamordowany, to kto stoi za zamachem?