Dochodzenie wykazało, że już kilkanaście minut po zabiciu Madzi wysłała do męża SMS-a, by napalił w piecu, bo szybciej wróci niż ona z dzieckiem. Zadzwoniła też do brata, że wychodzi z córeczką do mieszkania rodziców. Chwilę później ubrała ciało Madzi, zawinęła je w koc, włożyła do wózeczka i wyruszyła ukryć zwłoki. Kamery monitoringu zarejestrowały, że porusza się spokojnie, uważnie rozgląda na boki. Na nagraniu widać też mężczyznę w jasnej kurtce z kapturem, którego później wskaże jako rzekomego porywacza Madzi.
Około godz. 17 Katarzyna Waśniewska dotarła do parku - w pobliże ruin budynku kolejowego. Tam wykopała płytki dół, w którym położyła ciało Madzi. Przysypała warstwą gruzu oraz liści. Wypaliła papierosa i z pustym wózkiem przeszła przez park. Znowu telefonicznie rozmawiała z bratem, mówiąc, że za chwilę dotrze na miejsce.
Dochodziła godz. 18, gdy położyła się na ścieżce pomiędzy blokami i zaczęła udawać nieprzytomną. Została znaleziona przez przechodniów, którzy natychmiast zadzwonili po pogotowie. Wtedy ktoś zauważył, że wózek jest pusty. A Katarzyna Waśniewska rozpoczęła swoją grę. - Ktoś mnie uderzył w głowę. Nie ma Madzi. Zabrał ją - mówiła zdumionym ludziom i wskazywała porywacza w jasnej kurtce.
Policja szukała domniemanego porywacza, bo początkowo dano wiarę historyjce opowiadanej przez matkę Madzi. Dopiero 2 lutego Krzysztof Rutkowski obmyślił sprytną prowokację i skłonił Waśniewską do powiedzenia prawdy o sfingowanym porwaniu.