W pierwszych dniach sierpnia 1988 r. do drzwi mieszkania prokurator Małgorzaty Ronc zapukali milicjanci. - Znaleźliśmy chyba zwłoki chłopców, których zaginięcie 29 lipca zgłosili rodzice - powiedzieli. Szybko się ubrała i razem pojechali na obrzeża Piotrkowa Trybunalskiego. - Weszliśmy w głąb lasu i zobaczyłam coś dziwnego, jakby jakiś stos, jakieś ognisko - wspomina Małgorzata Ronc. - Dopiero gdy podeszliśmy bliżej, zorientowałam się, że to spalone zwłoki. Widok był makabryczny. Biegli, którzy pracowali później na miejscu, mówili, że nie mogą przeprowadzić tam oględzin ciał, bo one mogą się rozpaść - dodaje.
Śledczy szybko wpadli na trop zabójcy. Pani prokurator pojechała do mieszkania Trynkiewicza w towarzystwie mundurowych. - To była kawalerka - opowiada. - Pierwsza rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy, to ogromna liczba noży. W kuchni natrafiliśmy na ślady krwi. W oknach wisiały zasłony z charakterystycznym haftem - literą "T", którym ozdabiała je babcia Trynkiewicza. W takie same zasłony zawinięte były zwłoki chłopców. Wiedziałam, że to on!
Zobacz: Strach w Rudzie Śląskiej. Trzeba będzie chronić mieszkańców, ale też Trynkiewicza
Zabójca został zatrzymany. Podczas przesłuchania przyznał się do winy. - Mówił, że kazał chłopcom przebrać się w stroje gimnastyczne. Chciał napawać się ich nagością, gdy zmieniali ubrania. Nie odpowiedział, czy ich zgwałcił. Zeznał jedynie, że w pewnym momencie chłopcy czegoś się wystraszyli, że chcieli wyjść. Wtedy on chwycił za jeden z noży i na oślep zaczął zadawać ciosy - mówi Małgorzata Ronc. - Pytałam go o motywy. Uparcie milczał. Na to pytanie do dziś nie udzielił odpowiedzi... - zawiesza głos.
W czasie kolejnych przesłuchań Trynkiewicz przyznał się do jeszcze jednego mordu. Dokonanego wcześniej, 4 lipca, na 13-letnim Wojtku.
Mimo kary śmierci, na którą zabójca został skazany, już 11 lutego będzie mógł opuścić więzienie w Rzeszowie.