Stanisława Ozimina zgodził się porozmawiać z nami o śledztwie w sprawie zbrodni w Miłoszycach.
- Minęło wiele lat, nie pamiętam już wszystkiego - zastrzega. - Pamiętam jednak przesłuchanie Komendy. Nie przyznawał się do winy. Ale przyznał, że tej nocy był w Miłoszycach, na dyskotece - przypomina Stanisław Ozimina.
Czy nie zadrżała mu ręka, gdy podpisywał wniosek o areszt? - Nie. Nie zadrżała. Te dowody, które wtedy miałem, sprawiały, że teraz też zrobiłbym dokładnie to samo. Nie miałbym innego wyjścia - zaznacza. - Niebawem, minął chyba miesiąc, zostałem odsunięty od śledztwa. Poprowadziłbym je inaczej. Nie rozumiem, dlaczego nikt nie wziął pod uwagę, że Komenda nie miał jak dojechać z Wrocławia do Miłoszyc. Czemu nie uwierzono też 12 osobom, które zapewniały, że były tego dnia z Komendą we Wrocławiu? Dziwi mnie to wszystko - mówi były śledczy.
Tomasz Komenda twierdzi, że policjanci go bili i w ten sposób wymuszali zeznania. - Nic o tym nie wiem. Znam tych policjantów, to nie ich metody działania. Pamiętam, że Komenda był na przesłuchaniu spokojny. Nie skarżył się na nic, nie widać też było żadnych śladów - wspomina Stanisław Ozimina.
Były śledczy opowiedział nam też o tym, dlaczego wzięli pod uwagę aresztowanie akurat Tomasza Komendy. - Jedna z jego sąsiadek na imprezie powiedziała znajomemu policjantowi, że człowiek z pokazywanych portretów pamięciowych wygląda jak jej znajomy. To od tego się zaczęło - dodaje.
Czy teraz, wiedząc już, że Komenda nikogo nie skrzywdził, jest w stanie powiedzieć "przepraszam"? - Nie. Musiałbym czuć się winny. A nie zrobiłem nic złego. Natomiast bardzo mu współczuję. I podziwiam, że udało mu się przetrwać tyle lat w więzieniu - słyszymy.
Zobacz także: Tomasz Komenda będzie musiał zapłacić za pobyt w więzieniu?