Do tej pory, gdy pan Roman opowiada o styczniowym dniu, kiedy na pasach potrącił go samochód, na jego twarzy pojawia się grymas bólu.
- Szedłem na tramwaj, jak zwykle przed pasami się zatrzymałem. Obok mnie stała kobieta - opowiada. - Żeby przepuścić pieszych przed pasami, zatrzymał się też samochód, za którego kierownicą siedział prokurator Sławomir Sz. Gdy już kobieta, która stała obok mnie przeszła, ten energicznie ruszył i mnie uderzył - wspomina pan Roman.
Niestety, prokurator, który spowodował wypadek, nie wezwał karetki pogotowia ani policji. Pozbierał tylko z jezdni staruszka i... wsadził do swojego samochodu - na tylne siedzenie. Zawiózł go do prywatnej lecznicy, ale zapłacił tylko za przyjęcie i wstępne badania.
Patrz też: Pruszków. Potrącił rodzinę bo nie podobało mu się, że pies sikał na trawnik
- Okazało się, że mam zmiażdżone kolano i złamaną rękę - mówi mężczyzna. W klinice mężczyzna spędził 6 tygodni. - Za wszystko, także za operację, musiałem zapłacić. Blisko 30 tysięcy z własnej kieszeni - mówi poszkodowany.
Prokuratora nie udało się też postawić przed sądem. Sąd Dyscyplinarny dla prokuratorów nie wydał zezwolenia na ściganie. - Śledztwo musiałem umorzyć - mówi prok. Marek Kosmalski, który prowadził postępowanie.
A co na to sam Sławomir Sz.? W rozmowie z "Super Expressem" podkreśla, że ubolewa z powodu zdarzenia. Płacić rachunku za leczenie pana Romana jednak nie zamierza. - Osoba ta pierwotnie nie chciała jechać do szpitala i prosiła o podwiezienie do domu. Nadmieniam też, że zapłaciłem za zlecone badania kwotę około tysiąca zł - zaznacza.
W porównaniu z 30 tys., jakie zapłacił pan Roman, to chyba niewiele...
Prokurator Sz. udziela się na różnego rodzaju kursach, na których udziela rad ofiarom przestępstw. Ciekawe, jakiej rady udzieliłby ofierze tego wypadku, gdyby sam nie brał w nim udziału?