Wyszedł z domu do redakcji, ale nigdy do niej nie dotarł. Jak uważa prokuratura Jarosław Ziętara – dziennikarz Gazety Poznańskiej – zginął, bo wiedział za dużo i chciał napisać tekst o nielegalnych interesach w firmie Mariusza Świtalskiego. – Ziętara interesował się działalnością Elektromisu – mówił prokurator Tomasz Dorosz, uzasadniając akt oskarżenia. Zdaniem śledczych to były senator Aleksander Gawronik, znajomy szefa Elektromisu zlecił zabójstwo dziennikarza. Proces Aleksandra Gawronika, który jest oskarżony o podżeganie do tego mordu wciąż trwa. Prokuratura uważa, że w czerwcu 1992 roku to właśnie Gawronik powiedział, że Ziętara ma zostać „skutecznie zlikwidowany a jego sprawa załatwiona”.
Po 27 latach od zabójstwa na ławie oskarżonych w poznańskim Sądzie Okręgowym zasiedli ci, którzy zdaniem prokuratorów uprowadzili i pomogli w jego zabójstwie. – Jest naoczny świadek tego uprowadzenia – mówi prokurator. Dariusz L. i Mirosław R. kiedyś byli milicjantami, ale po zakończeniu służby zatrudnili się w firmie Mariusza Świtalskiego jako jego ochroniarze.
Jarosław Ziętara dopiero zaczynał w zawodzie, ale był niezwykle utalentowany. Miał nie tylko dar do pisania dobrych artykułów, ale też po prostu nosa do tropienia bulwersujących afer gospodarczych. Dlatego gdy 1 września 1992 roku wyszedł z domu do redakcji, ale ślad po nim zaginął nikt nie wierzył, że to przypadek, ucieczka, czy samobójstwo. Chociaż śledczy próbowali zamieść sprawę pod dywan, jego koledzy dziennikarze z poznańskich redakcji wciąż pukali do różnych drzwi. Efekt? Krakowska prokuratura na nowo zajęła się sprawą i przed oblicze sądu doprowadziła najpierw Aleksandra Gawronika, a teraz dwóch byłych milicjantów, a potem ochroniarzy w poznańskiej firmie Elektromis. Ci ostatni nie przyznają się do winy. – Nigdy w życiu nie popełniłem żadnego przestępstwa, nie znałem Jarosława Ziętary, nie miałem żadnego powodu, by go porywać. Od nikogo nie dostałem żadnego zlecenia na Ziętarę – czytał z kartki Mirosław R., który twierdzi, że tego dnia, gdy porwano dziennikarza... odprowadzał syna do szkoły – Nie mam z tą sprawą nic wspólnego – wtórował mu Dariusz L.