Kiedy skończyłam szkołę teatralną w Krakowie, gdzie dykcji uczyła mnie Halina Gallowa, zaangażowałam się do teatru w Bielsku-Białej. Tam mąż Haliny, Iwo Gall, miał reżyserować "Wesele" Wyspiańskiego. Gallowa zarekomendowała mnie do roli Racheli. Przyjeżdżam ja ci z walizami do teatru, patrzę na obsadę i nie gram Racheli, gram Marynę. Rachelę gra żona scenografa. Pierwszy prysznic mam więc za sobą. Za chwilę miał być drugi...
Był taki zwyczaj, że po 100 przedstawieniach w mieście teatr ruszał w objazd. Jedna z aktorek, powiedziała: - Zosiu, powiedz kolegom, żeby przyszli pod teatr o godz. 9.30. Bo jakie miejsce sobie zajmiesz w autobusie, takie będziesz miała przez następne trzy miesiące.
Zjawiliśmy się po godz. 9, ja i pięciu kolegów, którzy przyszli ze mną do teatru po studiach. Mijają minuty, autobusu nie ma. Wreszcie godz. 10, podjechał pełny. Okazało się, że aktorzy wsiedli w zajezdni. Nam ostało się 10 strapontenów, to takie skórkowe paski wiszące między siedzeniami. I tak przez trzy miesiące wisiałam na tym pasku.
Wracając z ostatniego przedstawienia, wszyscy się pobili. Normalnie zaczęli się lać, kobiety za kudły, mężczyźni jak i gdzie popadnie. Na drugi dzień... wszyscy jak gdyby nigdy nic.
Po tym piekle pod koniec pierwszego sezonu Zygmunt Hübner zabrał mnie do Teatru Wybrzeże. Stworzył tam wspaniały zespół: Zbyszek Cybulski, Bobek Kobiela, Zdzisio Maklakiewicz, Krystyna Łubieńska... To był czas odwilży, wystawialiśmy amerykańskie sztuki. Teatr zawsze był pełen, koniki stały pod teatrem. Po dwóch latach bezpartyjny Hübner stracił stanowisko, dyrektorem został Jerzy Goliński, który mnie wyrzucił z pracy. Ukochany też się zmył, bo jak to u mnie bywa mężczyzna mojego życia to mężczyzna z walizką za drzwiami.
Ale z tym odejściem z teatru dobrze się stało. Trafiłam do Olsztyna, potem do Warszawy. 10 lat bez etatu w stolicy, ale miałam mieszkanie. Żyłam z estrady i epizodów w filmie. I pewnie grałabym więcej, gdybym przystała na pewne propozycje. Byłam seksowną kobietą, ale nigdy nie skorzystałam z tego.
Niemniej powstałam z epizodów i radzę młody aktorom, nie odmawiajcie ich. Zagrałam w 275 filmach i serialach. Ale mimo to teraz czuję się tak, jakbym wróciła do punktu wyjścia.
Ostatnio zaproponowano mi epizod w nowym serialu "Synowie". Przyjęłam. Oglądam ten odcinek i widzę, nie umieścili mojego nazwiska w czołówce. Mogli napisać "gościnnie" albo "oraz". Ale nie! Poczułam się kompletnie bezimiennym śmieciem po 55 latach pracy w filmie. I to zrobił mi Krzysztof Jaroszyński. Ja mam bardzo wysoko postawioną poprzeczkę godności, ja się nie obrażam, ale jestem głęboko dotknięta.