Dla naszych polityków - tam na Wiejskiej (w Sejmie), w Alejach Ujazdowskich (Kancelaria Premiera) czy przy Krakowskim Przedmieściu (Pałac Prezydencki) - to marne 200 zł. Przy zarobkach rzędu powyżej 10 tys. zł, te dwie stówki są do przełknięcia.
Ale nie wtedy, kiedy ta suma narusza zdecydowanie domowy budżet. Nie wtedy, kiedy z powodu światowego kryzysu (którego, jak twierdzi rząd, w Polsce nie doświadczamy) przeciętny Polak musi ograniczać się jeszcze bardziej.
Powie ktoś, że my, kredytobiorcy, sami jesteśmy sobie winni. Można było nie brać kredytu. Nie kupować mieszkań. Tylko kto nakręcił koniunkturę? Tacy mali jak ja ciułacze.
I jako drobny ciułacz chciałbym wiedzieć, czy frank poszybuje jeszcze wyżej. Czyli czy mam się bać kryzysu, czy nie?
Może więc premier, jak wróci z Chin, wpadnie do telewizji i palnie orędzie dla mas. Że będzie cud i kryzys jednak nam niegroźny. Chętnie mu uwierzę.