Protest głodowy rezydentów trwa od 2 października. Ci, którzy go zaczynali, już dawno musieli przerwać głodówkę. Nikt nie wytrzymałby 24 dni na samej wodzie i sokach warzywnych. Zresztą, jak mówią głodujący - nie chodzi o to, żeby doprowadzić się do stanu agonalnego! - Każdego dnia robimy sobie badania i mierzymy cukier, gdy ktoś jest zbyt słaby, odsyłamy go do domu - wyjaśnia dietetyk Celina Kinicka (33 l.), jedna z uczestniczek. - Jedyne "wspomagacze", jakich używamy, to kawa, witaminy czy napoje izotoniczne - zaznacza.
Czasem o przerwaniu głodówki decyduje po prostu długość urlopu... - Zdarzały się przypadki, że prosto z protestu ktoś musiał iść od razu na dyżur - opowiada "rekordzista" Piotr Matyja. On sam mimo zakończenia głodówki przyłączył się do sztabu organizacyjnego i wspiera protest technicznie i merytorycznie. - Jako stażysta zarabiam 1400 zł miesięcznie, wkrótce, jeśli dostanę rezydenturę, mogę liczyć na jakieś 2200 zł - mówi. Jednak głównym postulatem głodujących jest zwiększenie wydatków na służbę zdrowia. - Chcemy, by rząd zagwarantował wydatki na poziomie 6,8 proc. PKB, i to w trzy lata. To absolutne minimum, żeby rozładować kolejki, zwiększyć dostępność świadczeń i podnieść wynagrodzenia dla młodych - twierdzą zgodnie protestujący.
Marszałek Senatu do rezydentów: „Nie myślcie o pieniądzach”
Piotr T. ekspert od wizerunku może trafić do aresztu. Jest wniosek
Marta Kaczyńska: Osiągnięcia PiS doceniane przez elity finansowe