- Łukaszek odszedł na zawsze, nic nie wróci mu życia, ale człowiek, który nam go odebrał, powinien gnić w więzieniu - mówił kilka godzin po wypadku ojciec Łukasza Robert Szczepaniak. - Miał w przyszłym roku iść do komunii - dodaje przez łzy mężczyzna. Niestety, życie niewinnego chłopca brutalnie przerwał idiota pędzący na drodze z ograniczeniem prędkości do 40 kilometrów na godzinę.
Dramat wydarzył się w poniedziałek rano w Pruszkowie. Łukasz tuż przed godz. 8 rano jechał do szkoły. Rower prowadziła jego mama, on siedział z tyłu na bagażniku. Na ul. Bohaterów Warszawy, ledwie kilkaset metrów od podstawówki, zza zakrętu wyłonił się srebrny nissan. Za kierownicą siedział Mateusz M. (20 l.).
Nie pomogła reanimacja
- Wyskoczył zza zakrętu jak wariat, a przecież tu jest ograniczenie do 40, bo tędy dzieci chodzą do szkoły - opowiadali świadkowie wypadku. Auto 20-latka wypadło z jezdni, zahaczyło o znak drogowy i poleciało wprost na przejeżdżający rower. Potworna siła uderzenia wyrzuciła chłopca w powietrze i cisnęła nim o drzewo. Na miejscu pierwsi pojawili się strażacy. Chłopiec leżał na trawie, a obok niego klęczała matka. Kobieta krzykiem błagała o ratunek dla swojego syna
- Natychmiast podjęliśmy akcję reanimacyjną. Chłopiec był poważnie ranny, ale oddychał - opowiada Karol Kroć z pruszkowskiej straży pożarnej. Kiedy przyjechało pogotowie, Łukasz nadal żył. Zmarł po ponadgodzinnej reanimacji. Mateusz M. trafił do policyjnej celi. Nic mu się nie stało. Mężczyzna jest w... szoku. - Ze wstępnych ustaleń wynika, że przyczyną zdarzenia była nadmierna prędkość - wyjaśnia podkom. Dorota Nowak z pruszkowskiej policji. Dziś sąd zdecyduje, czy mężczyzna najbliższe 3 miesiące spędzi w areszcie.