Telewizja publiczna stała się sprawną machiną grającą na rzecz jednego komitetu. - Zasada jest taka, że Libertas musi się pojawić w każdym materiale o wyborach - mówi "Dziennikowi" reporter "Wiadomości".
Z analizy materiałów, jakie pojawiły się w "Wiadomościach" z ostatnich dwóch tygodni, wynika, że partia Ganleya ma stałe miejsce we wszystkich blokach poświęconych eurowyborom. Nazwa Libertas pojawia się wyłącznie w pozytywnym kontekście.
Ale po co to wszystko? Zamysł jest prosty. Dzięki TVP Polacy dowiadują się, że partia Ganleya walczy o polskie sprawy oraz jakich ma kandydatów. A także o tym, że chce być, jak powiedział w jednym z materiałów reporter Michał Tracz, "alternatywą dla wszystkich".
Jak pisze "Dziennik", Libertas jest promowana w TVP nie tylko siłą argumentów. Istnieje też specjalna wewnętrzna procedura, która ma mobilizować dziennikarzy i wydawców, aby o ugrupowaniu nie zapominali. To pisemne wyjaśnienia. W ten sposób dziennikarze musieli się tłumaczyć, dlaczego nie puszczono na żywo relacji ze zjazdu Libertas we Włoszech i z przemówienia Lecha Wałęsy.
Po tym "incydencie" każdy w TVP wie już, co ma robić. - Wieczorem producent telefonicznie dostaje informację, gdzie i o której godzinie następnego dnia jest konferencja Libertas. I wszystko jest już jasne: jedzie ekipa, transmisja na żywo w TVP Info i przebitki w "Wiadomościach - opowiada "Dz" jeden z wydawców w TVP Info. I tak będzie jeszcze przez trzy tygodnie, do 7 czerwca, dnia eurowyborów.