Moja pierwsza miłość, czyli Marysia Takuszewicz, mieszkała przy tej samej ulicy na warszawskim Powiślu co ja. Jej mama była Włoszką, a tata Polakiem. Marysia miała wujka w Anglii, który przysyłał jej płyty. Spotykaliśmy się u niej na imprezach i słuchaliśmy Beatlesów, Rolling Stonesów. Pamiętam, jak kupowaliśmy pocztówki muzyczne, na których można było nagrać dedykację.
Zawsze miałem respekt w stosunku do dziewczyn. Pamiętam, jak po latach jedna z moich sympatii przyznała się, że podczas spaceru w parku marzyła, żebym ją objął i pocałował, a ja byłem nieśmiałym chłopakiem, jeśli chodzi o te sprawy.
Swoją żonę po raz pierwszy zobaczyłem w charakteryzatorni w telewizji. Akurat prowadziłem studio podczas zimowych igrzysk olimpijskich w Albertville, a ona przygotowywała się do spektaklu. Zapytała mnie, jak poszło Katarinie Witt. Spieszyłem się, więc zdawkowo odpowiedziałem, że dobrze. Jakiś czas później wybrałem się do warszawskiego Teatru Ateneum na słynnego "Brela". Zobaczyłem ją na scenie i pomyślałem, że jest piękna, ale pewnie jest mężatką, ma już dzieci i nie ma co zawracać sobie głowy.
Po raz kolejny spotkałem ją na nartach. Jako dżentelmen przepuściłem w kolejce ją i jej koleżankę. Podziękowała i zjechała ze stoku. Dopiero przy obiedzie mieliśmy okazję, żeby zamienić kilka słów. Przypomniałem sobie, że to właśnie ta aktorka Grażyna Strachota (49 l.).
O ile na swój ślub przybyłem bez przeszkód, o tyle narodziny córek można powiedzieć przegapiłem. Gdy rodziła się pierwsza córka Julka (16 l.), pojechałem komentować mecz. Prowadząca ciążę znajoma ginekolog zapewniała mnie, że zdążę wrócić. Okazało się, że nie zdążyłem i po meczu kolega podszedł do mnie i powiedział: "Szpaku, gratuluję. Masz córkę!". Wróciłem do Polski i od razu pojechałem na kolejny mecz. Nie odebrałem nawet żony ze szpitala.
Gdy rodziła się druga córka Gabriela (10 l.), miałem zostać w Polsce, ale ginekolog też zapewniła mnie, że zdążę wrócić tym razem ze zgrupowania naszej kadry. Zadzwoniłem do żony w sobotę i zapytałem, czy przypadkiem nie ma kataru i nie przeziębi naszego "dzidziula". Powiedziała, że nie, bo właśnie zostałem ojcem drugiej córki. Jak widać, czasem sport wygrywa z życiem prywatnym.