- Przed startem nie uwierzyłbym, ze stać mnie na taki wynik, taki sukces - mówi Sikora "Super Expressowi:
- Został pan polskim liderem sportów zimowych, spisał się pan lepiej niż Małysz i Kwalczyk...
- Jedna jaskółka wiosny nie czyni, nie jestem jeszcze w szczytowej formie. Forma ma przyjść na mistrzostwa świata w lutym. Trochę pomogła mi pogoda, mocno wiało i była mgła. Innym widocznie te trudne warunki bardziej przeszkadzały niż mnie.
Aha... dzień wcześniej moja żona przypomniała mi przez telefon, że złe warunki są dobre dla mnie. Miała rację.
- Strzelał pan bezbłędnie.
- Tak, ale podczas treningów w Oberhofie było różnie. W piątkowej sztafecie w jednej z serii miałem nawet cztery pudła. W sobotę wszystko się zgrało: dobry bieg, dobrze posmarowane narty i dobre strzelanie.
- Może paradoksalnie pomogła też panu przerwa w treningach?
- Taka przerwa byłaby korzystna, gdybym był zdrowy. Tymczasem nie trenowałem przez kilka dni w końcówce roku, miałem początki zapalenia oskrzeli. Leczenie ciągnęło się długo, ponieważ staraliśmy się uniknąć antybiotyków. Do dziś mam kaszel i czuję osłabienie. Na ostatnim okrążeniu sprintu biegło mi się bardzo ciężko i na mecie byłem bardzo zmęczony.
- Po takim zwycięstwie mógłby pan zadeklarować, że wytrwa pan do igrzysk w Vancouver. Adam Małysz już to zrobił.
- Małysz jest sporo młodszy ode mnie i nie uprawia konkurencji wytrzymałościowej. Ja jeszcze poczekam z taką deklaracją.
Nieświadomy zwycięzca
Tomasz Sikora nie był pewien, jaka premia czeka go za zwycięstwo w Pucharze Świata.
- Zdaje się, że to dziesięć tysięcy euro brutto. Ale nie jestem pewien. Gdyby człowiek przed startem myślał o pieniądzach, na trasie byłoby mu ciężej wygrać. Nie wiem, na co przeznaczę te pieniądze.