Pan prezydent na tym nie poprzestał. Przedstawiciel Stowarzyszenia Obrony Praw Ojca, który został po doniesieniu złożonym przez własnego teścia niesłusznie oskarżony o pedofilię, od głowy państwa dowiedział się, że należy sobie lepiej dobierać teściów. Żartom nie było końca.
Wczoraj sztabowcy Komorowskiego zmienili taktykę. Schowali kandydata i sami przemówili do ludu. Ujawnili, że młody chłopak, który zadawał pytanie prezydentowi, jest członkiem PiS, nawet - o zgrozo! - kandydował z listy tej partii do samorządu. Przy okazji postraszyli Jarosławem Kaczyńskim.
Warto się jednak zastanowić nad tym, czy to, kto zadał pytanie, jest naprawdę takie istotne. Czy zadał je młody człowiek z PiS, SLD czy z grona zwolenników Pawła Kukiza? Czy może znacznie bardziej istotne jest to, że podobne pytanie prezydentowi mogłoby zadać 90 procent młodych Polaków. A odpowiedź prezydenta była, delikatnie mówiąc, oderwana od rzeczywistości.
Bronisław Komorowski kampanię na razie przegrywa. I to z konkurentem, który prowadzi kampanię sprawną, ale przecież nie wybitną. Konkurentem, który jeszcze przed wyborami nie był rozpoznawalny, reprezentującym partię, która miała mieć szklany sufit poparcia, i żadnych szans na wygraną kiedykolwiek.
Komorowskiego zgubiło pięć lat pod kloszem, w cieplarnianych warunkach. Po wyjściu ze złotej klatki, w zderzeniu z ludźmi zachowuje się jak słoń w składzie porcelany. Rozpaczliwe próby ratowania sytuacji nie przynoszą efektów. Jeśli Bronisław Komorowski nie zmiażdży rywala w debacie, a Andrzej Duda, względnie prezes Kaczyński nie popełnią jakiegoś szkolnego błędu, zmiana lokatora Belwederu stanie się faktem.
Zobacz: Komorowski: mój syn szuka pracy