Elbrus to wielkie, zdradliwe pole lodowe. Codziennie po południu szaleje tu śnieżna zawierucha, to sprawia, że co roku aż stu turystów umiera z wychłodzenia lub spada w przepaście. Grupa Polaków postanowiła zaryzykować. Z deskami snowboardowymi weszli na szczyt, a potem przypięli deski i ruszyli w dół.
- To uczucie przypomina latanie lub szybką jazdę motocyklem. Jest nawet lepsze niż seks - mówi Przemysław Orcholski. Tylko on z czteroosobowej grupy Polaków aż trzykrotnie zjechał z wierzchołka. Zrobił to w ciągu 18 godzin, bijąc tym samym rekord świata.
- Gdybym upadł podczas zjazdu, pewnie skończyłoby się to śmiercią. Nie byłbym w stanie zejść z góry sam. A pomoc dociera tu po kilkunastu godzinach - mówi wspinacz. - Trzeba też przeskakiwać na desce przez szczeliny lodowcowe tak głębokie, że w środku zmieściłby się cały wieżowiec Marriott - dodaje i zdradza, że następnym krokiem ekipy Polaków będzie zjazd z Mount Everestu.