Kłopoty młodego Sawickiego zaczęły się na dziesiątym semestrze weterynarii na SGGW. Nie zdawał kolejnych zaliczeń. Musiał powtórzyć semestr. Ale od tego czasu nie przystępował już do żadnego kolokwium. Nie przyszedł też na specjalne kolokwium, na którym miał szansę zaliczyć cały semestr.
- Musiał wiedzieć, że nie musi przychodzić, że zda ten przedmiot inaczej, na specjalnych zasadach - mówi "Super Expressowi" jeden z pracowników SGGW.
Jak ważnym studentem dla rolniczej uczelni był młody Sawicki, świadczy to, że dziekan specjalnie dla niego powołał komisję egzaminacyjną. Co ciekawe, jak napisała "Gazeta Wyborcza", nie zasiadł w niej profesor, u którego syn ministra nie mógł zaliczyć przedmiotu - chorób zakaźnych.
Podobno nawet nie wiedział, że jego student zdał choroby zakaźne przed komisją.
Potem kariera Przemysława Sawickiego potoczyła się błyskawicznie. Prosto ze studiów trafił do... Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Sokołowie Podlaskim. Miał się chwalić, że zarabia ponad 10 tys. zł. Ale kiedy sprawa wyszła na jaw, odszedł ze stanowiska, tak samo jak powiatowy lekarz weterynarii Czesław Żurawski.
Ten ostatni przebywa obecnie na zwolnieniu lekarskim. Wczoraj nie chciał rozmawiać z "Super Expressem". A co z Przemysławem Sawickim? Jak nieoficjalnie się dowiedzieliśmy, pracuje teraz w zakładach mięsnych.