Choć ta historia brzmi jak scenariusz thrillera, dwóch mężczyzn doświadczyło tego naprawdę! Dziewięć godzin walki o własne życie w samym centrum dolnośląskiej powodzi przeżył Mariusz Tureniec (36 l.), starosta ze Zgorzelca (woj. dolnośląskie), i jego kierowca Andrzej Wybult (49 l.). - Sam nie wiem, jak nam się udało - mówi starosta, który dochodzi do zdrowia w szpitalu.
Choć sami jechali ratować ludzi w Bogatyni, w jednej sekundzie ich życie zawisło na włosku. - Byliśmy w sztabie w Bogatyni. Widziałem tam straszne sceny, na przykład 3-latka, który z okna wołał o pomoc - opowiada Tureniec, wciąż wstrząśnięty rozmiarem tragedii. Było około godz. 17, gdy ze swoim kierowcą starosta postanowił wracać do sztabu w Zgorzelcu. - Czekaliśmy jeszcze na rękawy zaporowe i popędziliśmy w stronę Zgorzelca - opowiada. Zdradliwa rzeka okazała się jednak szybsza od ich samochodu. Gdy tama na zbiorniku Niedów pękła, panowie byli w najbardziej niebezpiecznym punkcie. -
Woda podmyła wał i uderzyła w nasz samochód - opowiada Andrzej Wybult, kierowca ze starostwa. Ogromne uderzenie przewróciło auto. - Woda wdarła się do środka - wspominają panowie. Nogami z całej siły zaczęli kopać w przednią szybę. Ale gdy ją wybili, horror dopiero się zaczął, bo rzeka porwała mężczyzn. - Prąd był bardzo duży, ale w końcu złapaliśmy się drzewa - opowiada Tureniec. Cały czas uderzały w nich fale, ręce były coraz słabsze, a chłód nie pozwalał myśleć o niczym innym. - Krzyczeliśmy non stop - wspominają. W końcu po 9 godzinach w wodzie policjanci i strażacy odnaleźli rozbitków. O godz. 2 w nocy wyziębieni trafili do szpitala. - Nic nam na szczęście nie jest, jutro wychodzimy - mówią cudem uratowani.