Wszystko dlatego, że wielki artysta odwołał przygotowywany przez mężczyznę koncert, bo... nie podobało mu się brzmienie własnego głosu w głośnikach! Tylko dlaczego przez fochy gwiazdora 40-letni akustyk stracił pracę w ośrodku kultury? Sąd pracy szuka już odpowiedzi na to pytanie.
Bernard Bogdan przez 4 lata był realizatorem dźwięku w Regionalnym Ośrodku Kultury i Sztuki w Suwałkach. Nikt nigdy nie zgłaszał zastrzeżeń do jego pracy. Do czasu, kiedy na drodze pana Bernarda stanął wielki Michał Bajor (53 l.)...
Przeczytaj koniecznie: Bajor wygrzewał się we Włoszech
- Dyrektor wyznaczył mnie do obsługi koncertu pana Bajora zaledwie kilka godzin wcześniej - opowiada 40-latek. - Przygotowałem taki sprzęt, jakim dysponuje ośrodek, a więc stary i słaby - dodaje. Na próbach przed recitalem okazało się jednak, że nagłośnienie nie działa dobrze, więc piosenkarz postanowił odwołać koncert.
- Uznał, że ma złą barwę głosu w odsłuchach, czyli głośnikach, które stawia się na scenie, aby artysta słyszał sam siebie - tłumaczy akustyk i dodaje, że gwiazdor tego dnia wszystko krytykował.
- Raz na kilkaset koncertów zdarza mi się odwołać występ - przyznaje Michał Bajor, ale zaraz tłumaczy, że robi to tylko ze względu na szacunek do publiczności. - W Suwałkach nie zostały zapewnione odpowiednie warunki techniczne. Akustyk, który miał realizować nasz koncert, podobno wyjechał na wesele, więc dyrektor przysłał nam innego, który po prostu nie był przygotowany do pracy - kończy Bajor.
Patrz też: Mistrzowie według Bajora
- Robiłem, co mogłem - broni się pan Bernard, który przez to, że Michał Bajor odwołał swój recital, został zwolniony z pracy. Aby bronić swojego dobrego imienia, akustyk zaskarżył decyzję dyrektora ośrodka kultury Mariusza Klimczyka (40 l.) do sądu pracy.
Stronę akustyka trzyma sam Michał Bajor: - Uważam, że powinien być zwolniony dyrektor, a nie realizator dźwięku - broni akustyka artysta. - Dopóki w Suwałkach nie zmieni się dyrektor ośrodka kultury, nigdy nie przyjadę tam z koncertami. Nie będę pracował z ludźmi, którzy nie szanują mnie i mojej pracy - zarzeka się wybitny piosenkarz. Te słowa nie robią jednak wrażenia na dyrektorze ośrodka. - Nie będę tego komentował - mówi tylko Mariusz Klimczyk, który ze swojego pracownika zrobił kozła ofiarnego.