Gdy umarł mąż, a ona podupadła na zdrowiu, zaczął się dramat, bo nie jest w stanie spłacać pożyczki. - Jak komornik mnie wyrzuci z mieszkania, to ja się chyba zabiję - łka Kwiatkowska.
Trzy lata temu wszystkie oszczędności kobieta wpakowała w budowę małego domku. Zabrakło jej jednak pieniędzy, bo ceny materiałów budowlanych poszły w górę. Dlatego razem z mężem wzięła z siedmiu banków w sumie 35 tysięcy złotych kredytów. Każdy z nich był ubezpieczony. Kwiatkowska miesięcznie musi spłacać 1300 złotych rat. Póki żył mąż i ona mogła pohandlować na rynku, dawali radę. - Teraz jak mąż umarł, a ja ledwo chodzę, nie mam z czego spłacać kredytu. Miesięcznie dostaję 595 złotych renty - opowiada z trwogą. Dwa dni temu Kwiatkowska dostała pismo od komornika, który ostrzegł ją, że w ciągu tygodnia zajmie jej rentę i dom. - On mi napisał nawet, że jak go nie wpuszczę do domu, to wynajmie ślusarza i będę musiała jeszcze za niego zapłacić - mówi załamana kobieta. - Przecież te kredyty były ubezpieczone na wypadek, jakby pogorszyły się moje warunki finansowe - podkreśla. Nie chcę na stare lata trafić pod most - kryje twarz w dłoniach. "SE" będzie przyglądał się tej sprawie.