To było najgorsze siedem dni ich życia. Tuż przed Wigilią 2008 roku Jaś, synek Anny Kęsickiej (36 l.) i Tomasza Olczaka (37 l.), zachorował na ospę. W Wigilię zaczęła go męczyć bardzo wysoka gorączka i bóle stawów. Lekarskie wizyty domowe nie pomogły. Lekarzy zaniepokoiły dopiero wyniki wykonanych prywatnie badań krwi. Jednak nie na tyle, by któryś z blisko 10 medyków zdecydował się na podanie chłopcu antybiotyku. Zrozpaczeni rodzice jeździli od lekarza do lekarza, którzy najpierw nie wiedzieli, czy chłopiec jeszcze zaraża i kto powinien udzielić mu pomocy, a potem co dokładnie mu dolega. Gdy po sugestii ojca zorientowali się, że Jaś ma sepsę, było już za późno. Chłopca, który w stanie agonalnym trafił na oddział intensywnej opieki, nie udało się ocalić.
>>>>>>> WARSZAWA: Lekarze nie operują dzieci!
Wczoraj czwórka medyków z warszawskich szpitali, którzy zdaniem prokuratury narazili chłopca na utratę zdrowia i życia, stanęła przed sądem. Na ławie oskarżonych Sądu Rejonowego dla Warszawy Śródmieścia usiedli Magdalena J., Sabina D., Paweł Ł. oraz Mohammed K. - lekarz zespołu wyjazdowego prywatnej lecznicy, który diagnozował Jasia w domu w Boże Narodzenie, a wczoraj zeznawał jako pierwszy. Tłumaczył, dlaczego nie wykrył groźnego stanu zapalnego w stawie biodrowym, nie podał Jasiowi antybiotyku lub po prostu nie skierował go do szpitala. - Nie było niepokojących objawów, nie było też wyników badań, które poprzedniego dnia zalecił lekarz. Nie jestem cudotwórcą, nie wiedziałem, co działo się w tym stawie - mówił. Tak jak pozostali lekarze, nie czuje się winny.
- Lekarze, którzy przyczynili się do śmierci naszego syna, powinni stracić prawo do wykonywania zawodu. Być może w ten sposób uchronimy inne dzieci i innych pacjentów - mówi nam mama Jasia.