- Ukończyłem warszawskie liceum Zamoyskiego przy ul. Smolnej. Myślę, że ten prawdziwy bakcyl sportowy zaszczepił we mnie pan Dolot, nasz nauczyciel wf. Podczas szkolnych rozgrywek w siatkówce czy koszykówce graliśmyprzeciwko niemu. Niesamowite było to, że odpadał dopiero w półfinale, a czasem w finale. Był nie tylko wysportowany, ale przede wszystkim potrafił nas zdopingować i pokierować nami. Myślę, że to właśnie jemu zawdzięczam to, że trafiłem do młodzieżowej drużyny koszykarskiej Legii.
O ile w podstawówce nie miałem problemów z nauką, o tyle w liceum różnie z tym bywało. Moim wychowawcą był pan Gad. Nie tolerował długich włosów. Podchodził do ucznia, łapał za baki i mówił: "Ekscelencjo, proszę tutaj 15 zł na fryzjera i za kilka minut być z powrotem z obciętymi włosami". Często zaczajał się pod szkołą i gdy ktoś szedł w normalnej czapce, a nie szkolnej, to wzywał rodziców. Parę razy i ja dostałem od niego pieniądze na fryzjera.
Z racji tego, że trenowałem, klub od czasu do czasu wystawiał mi usprawiedliwienia. Gad zerkał na nie, mówił, że przyjął do wiadomości. Po czym pierwszą odpytywaną osobą byłem właśnie ja. Dostawałem dwóję i miałem spokój na najbliższe trzy miesiące. Przed maturą powiedział nam, że temat dowolny powinni napisać najlepsi uczniowie. Ja nim nie byłem, ale wybrałem właśnie temat dowolny. Gad był bardzo zdziwiony. Okazało się, że całkiem nieźle mi poszło. Jeszcze bardziej zdziwił się, gdy powiedziałem, że zdaję na AWF. Nie był zwolennikiem sportu.
Głównym egzaminem na Akademię był tzw. tor przeszkód. Kilka dni przed nim mama poprosiła mnie, żebym zawiesił firanki w oknie. Spadłem i załatwiłem sobie nogę w kostce. Dostałem co prawda zastrzyk z tzw. blokadą, ale zrobiłem tzw. minimum. Dostałem za nie tylko 6 pkt. Nie udało mi się nadrobić brakujących punktów egzaminem z języka polskiego i nie dostałem się na warszawski AWF. Okazało się, że mogę studiować w Trójmieście i tam też wylądowałem. W Gdańsku zacząłem pracować w uczelnianym radiowęźle, a potem w Warszawie w Rozgłośni Harcerskiej. Aż wreszcie trafiłem do Polskiego Radia. Jeden z redaktorów zabrał mnie na stadion i kazał mi komentować mecz. Wtedy stanowiska komentatorskie znajdowały się na równi z murawą. Nie znałem składów, nie wiedziałem co to za mecz, ale dałem radę. Niebawem w radiu odmłodzono zespół, więc zostałem. Niedługo po mnie do tego zespołu trafił Włodek Szaranowicz (60 l.). Ścigaliśmy się w zdobywaniu newsów, ale to była i jest zdrowa konkurencja. Do dziś się przyjaźnimy.