Gry polityczne wielkich mocarstw potrafią się boleśnie odbić na życiu zwykłych ludzi. Nie inaczej jest w przypadku Tadeusza Skwierczyńskiego (57 l.) ze wsi Kamianki (woj. mazowieckie), który do tej pory żył z ziemniaków.
- Jeszcze w ubiegłym roku chętnie przyjmowały je skupy, a przede wszystkim ziemniaki były wysyłane za wschodnią granicę. Przyjeżdżały ruskie tiry na nasze podwórka i zabierały wszystkie ziemniaki, które mieliśmy - opowiada rolnik.
Jednak od czasu wprowadzenia embarga kupcy ze wschodu przestali się pojawiać. - Teraz mam u siebie ponad 15 ton kartofli, których na pewno sam nie zjem. Leżą na przyczepach, wozach i już zaczynają gnić. Nie mogę mówić o cenach, bo nikogo nie interesują nasze ziemniaki. Gdybym gdzieś dostał 40 groszy za kilogram, nie wahałbym się sprzedać. Jeżeli nie znajdzie się kupiec dla naszych kartofli, niebawem zbankrutujemy, bo to nasz główny dochód - wyjaśnia.
I zwraca się do rządu o pomoc. - Pani premier, proszę mi powiedzieć, gdzie mamy sprzedać swoje ziemniaki? - pyta zrozpaczony.
Tymczasem posłowie o problemie plantatorów ziemniaków zaalarmowali ministra rolnictwa. - Do tej pory polski ziemniak stanowił mocny element rosyjskiej diety. Niestety, po wprowadzeniu sankcji zamiast trafiać na stoły wschodnich sąsiadów, zalega w magazynach i na naczepach.
Na ostatniej komisji rolnictwa informowaliśmy o tym ministra, prosząc w imieniu rolników o zainteresowanie i interwencję - mówi poseł PSL Piotr Walkowski (51 l.) z komisji rolnictwa.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail