Marek był spokojnym i poukładanym chłopakiem. Chciał w życiu coś osiągnąć i dlatego zdecydował się wyjechać z rodzinnych Łabuń pod Zamościem za pracą do Anglii. Harował dniami i nocami w piekarni, by zarobić na życie. Po półtorarocznej ciężkiej prac, spakował się i przyjechał na święta do domu. Gdy ze swoimi przyjaciółmi poszedł do dyskoteki świętować szczęśliwy powrót, nie spodziewał się, że idzie po śmierć. Półprzytomnego chłopaka znaleziono późną nocą w zamkniętej toalecie. Pracownicy dyskoteki przyprowadzili go do domu. Myśleli, że jest pijany. Chłopak położył się spać i już nie wstał. Rano, gdy rodzina odkryła, że z Markiem jest coś nie tak, było już za późno. Zmarł w szpitalu. Wtedy okazało się, że to nie alkohol był przyczyną tragedii. Chłopak miał pogruchotaną skroń i potylicę, co doprowadziło do śmiertelnego krwiaka i obrzęku mózgu. - To nie są obrażenia, które powstały przypadkiem - przyznają lekarze. Rodzina również jest przekonana, że Marek został bestialsko zamordowany.
Śledczy próbują rozwikłać zagadkę śmierci Marka. - Przesłuchujemy kolegów chłopaka i innych uczestników dyskoteki. Sprawdzamy, co zarejestrowały kamery w dyskotece - mówi prokurator Romuald Sitarz z prokuratury rejonowej w Zamościu. Okrutny oprawca Marka za swoją zbrodnię musi ponieść surową karę.