Na czym polega mechanizm, który pozwala rezygnować politykom z poselskiego mandatu i wchodzić do Sejmu mało znanym działaczom? Wystarczy, że w wyborach wystartuje popularny w samorządzie polityk, uzyska mnóstwo głosów, otrzyma mandat i... zrezygnuje z niego tuż przed zaprzysiężeniem. Dzięki temu "kuchennymi drzwiami" do parlamentu dostaje się polityk, który przez wyborców nie został obdarzony wystarczającym kredytem zaufania.
Tak zrobił marszałek województwa świętokrzyskiego Adam Jarubas (PSL). Polityk, który jest szefem świętokrzyskich ludowców, w swoim okręgu dostał 28 750 głosów (najwięcej spośród 28 nowo wybranych w całym kraju posłów PSL). Mandat po polityku przypadł Markowi Gosowi (42 l., PSL), który otrzymał 4131 głosów, czyli o ponad 24 tys. głosów mniej od Jarubasa.
Z kolei Krzysztof Hetman zrezygnował z poselskiego mandatu w ostatni piątek. W wyborach zagłosowało na niego 10 804 osób. Jego miejsce w Sejmie ma zająć Henryk Smolarz (42 l., PSL), który otrzymał 6191 głosów.
Według politologów, takim zachowaniom winne są wyborcze przepisy. - To patologia systemu. Pozwala on na takie indywidualne zachowania, jak rezygnacja z mandatu poselskiego. Przypomnę, że to nie pierwsza taka sytuacja wśród ludowców. 4 lata temu do Sejmu dostał się Adam Struzik (54 l.), po czym zrezygnował z mandatu, bo wolał być marszałkiem Mazowsza - ocenia dr Jarosław Flis, politolog.