Opieka nad piątką dzieci odebranych biologicznym rodzicom nie miała na celu pomóc w ich wychowaniu. Dla Anny i Wiesława Cz. z Pucka (woj. pomorskie) to był po prostu biznes. Inkasowali miesięcznie 7500 złotych za opiekę nad dziećmi, ale tego, co robili z tymi biednymi maluchami, opieką nazwać nie można. To była katownia!
- Córka z zięciem powiedzieli mi, że chcą wziąć dzieci, żeby dokończyć dom - zeznał Jan K. dodając, że małżeństwo od czasu, gdy dostało dzieci do opieki, nie chciało go zaprosić do mieszkania. Dopiero później zaczął się domyślać dlaczego... - Któregoś razu Wiesiek poszedł po dziecko do zerówki, a moja żona została na chwilę z pozostałymi. Usłyszała dziwne dźwięki z pokoju na piętrze i poszła sprawdzić, co się dzieje. W pokoju na łóżeczku leżał chłopiec, nie mógł wyjść spod kołdry, bo była wciśnięta pod materac. Dziecko dusiło się. Żona dzwoniła potem do Ani i mówiła, że tak nie można, ale Wiesiek wyzwał żonę od szpicli i rzucił słuchawką. Wstydzę się za córkę. Nie tak ją wychowałem. To plama na honorze naszej rodziny - mówił drżącym głosem Jan K. Jego zeznania potwierdziła siostra Anny Cz. - Mama prosiła mnie, żebym powiedziała urzędnikom, że dzieci są zaniedbane i bite. Nie zareagowali na ten sygnał - mówiła Joanna D.
Rodzeństwo Eledów, Krzyś (2 l.), Kacperek (3), Daniel (4 l.), Klaudia (5) i Ola (6 l.), trafiło pod opiekę katów w styczniu ubiegłego roku. Pierwszy zginął Kacperek. Śledczy uwierzyli wówczas katom, że dziecko spadło ze schodów. Dopiero gdy we wrześniu w podobny sposób zginęła Klaudia (5 l.), Annę i Wiesława Cz. aresztowano. Zabójcy wzajemnie obarczają się winą. Kobiecie grozi dożywocie za zabójstwo, mężczyźnie 10 lat więzienia za pobicie ze skutkiem śmiertelnym.