Podczas nieudanej próby samobójczej w twarz strzelił sobie niemal w świetle jupiterów i fleszy. Ale teraz dziennikarzy unika jak ognia.
- Nie będę rozmawiał i odpowiadał na żadne pytania - ucina krótko prokurator Mikołaj Przybył, którego spotkaliśmy przed jego domem w Poznaniu.
Wcześniej od dziennikarzy nie stronił. Dziś po pewnym siebie prokuratorze, który brylował w mediach, nie ma śladu. Śledczy wyraźnie schudł, a na jego twarzy wciąż widoczna jest rana po postrzale. Prokurator chowa się w kapturze i szybkim krokiem przemyka z domu do samochodu.
Z Kliniki Psychiatrycznej 10. Wojskowego Szpitala Klinicznego w Bydgoszczy, gdzie do piątku przebywał na obserwacji, wyszedł pod osłoną nocy na własne żądanie.
W szpitalu psychiatrycznym znalazł się po tym, jak 9 stycznia w czasie przerwy na zwołanej przez siebie konferencji prasowej włożył sobie pistolet do ust i strzelił. Jak mówił potem, była to samobójcza próba, która miała zwrócić uwagę na nieprawidłowości w prokuraturze wojskowej. Rana prokuratora okazała się powierzchowna, a życie śledczego nie było zagrożone.
W tej sprawie toczy się postępowanie w warszawskiej Naczelnej Prokuraturze Wojskowej.