Ostatni raz kartki na mięso wprowadzono 1 kwietnia 1981 r. Nie było jednak w tym nic z żartu primaaprilisowego. Co więcej, szef ówczesnego rządu gen. Wojciech Jaruzelski (90 l.) nie zrobił tym razem nic na przekór Polakom. - Wprowadzenie reglamentacji było zgodne z jednym z postulatów Porozumień Sierpniowych. Kartki były traktowane przez władzę jako uspokojenie trudnej wówczas sytuacji jako alibi - mówi historyk dr Andrzej Zawistowski (40 l.), pracownik IPN i wykładowca SGH. Po wprowadzeniu kartek mięsa nadal brakowało. Dlaczego? - Bo państwo komunistyczne wciąż ustalało, komu, co, kiedy i za ile sprzeda. Dochodziło np. do sytuacji, że gdzieś tam lokalna władza zastanawiała się, co zrobić z mięsem, które leżało na hałdach obok przepełnionej chłodni. Mięso było przykryte brezentem, a właśnie kończyła się zima i trzeba było coś z tym zrobić. Paranoja. Oni się zastanawiali, a ludzie stali w kolejkach. Taka to była gospodarka - opowiada historyk. To jego zdaniem jest wyjaśnienie tego, dlaczego brakowało mięsa.
Przepisy przyjęte przez rząd Jaruzelskiego określały, kto może ile mięsa i wędlin kupić. Najlepsze przydziały mieli górnicy. Do 7 kg mięsa na miesiąc, czyli dwukrotnie więcej niż zwykli robotnicy i kobiety w ciąży oraz trzy razy więcej niż inteligenci i dzieci, którzy dostawali po 2-3 kg mięsa. Na kartkach było też wyszczególnione, ile mięsa pierwszego gatunku, czyli schabu, karkówki, szynki z kością można kupić. A ile mielonego, nerek czy serc. Podobnie sprawa wyglądała z wędlinami. Były lepsze - 40 dkg na miesiąc i gorsze - 85 dkg. - Świnie mają też nóżki - pokrzykiwały ekspedientki awanturującym się klientom, dla których nie starczyło krakowskiej. A w domach na imieninach ludzie opowiadali sobie dowcipy, że polskie świnie wywożone do Związku Radzieckiego były patriotkami. Bo ich ostatnią wolą było, by po śmierci ich serca pozostały w kraju.
Kartki przetrwały niemal do końca PRL, przestały obowiązywać z końcem lipca 1989. Niemal natychmiast na rozłożonych na ulicach gazetach, na straganach i w sklepach pojawiło się mięso. Władza pozwoliła w końcu na wolny rynek. Czuć było, że to już koniec komuny. A tym, którzy twierdzą, że wtedy mięsa nie brakowało, ale było lepsze, przypominamy dwa żarty z tamtych lat. "Dlaczego kiełbasa nazywa się papieska? Bo Bóg raczy wiedzieć, co w niej jest". I drugi: "Dlaczego ta kiełbasa nazywa się ludowo-robotnicza? Bo jest zielono-czerwona w środku".