Maria Bieniek przez 34 lata pracowała jako pracownik socjalny. To w niej zrozpaczeni, biedni, wyrzucani na bruk ludzie widzieli ostatnią deskę ratunku. Kobieta pomagała im, jak tylko mogła. Przydzielała im miejsca w domach pomocy społecznej, udzielała porad. Jednak odkąd poważnie zachorowała, musiała przejść na zwolnienie lekarskie. - Stwierdzono u mnie wiele chorób: od choroby serca, przez nadciśnienie, poważne problemy z kręgosłupem, po depresję. Ponadto mam orzeczenie o niepełnosprawności, ale nie mogę dostać renty - żali się nam.
Kiedy rozwiązano z nią umowę o pracę, jeszcze bardziej się załamała. Od października 2012 r. z pomocy społecznej dostaje marne 520 zł na życie. Brakuje jej na jedzenie, nie ma za co wykupić lekarstw i zalega z opłatami za mieszkanie, które już zlicytowano. W każdej chwili może znaleźć się na bruku. - Bardzo się boję. Jestem zrozpaczona i łzy same mi lecą, kiedy pomyślę o tym, że nikt mi nie może pomóc. Pracując w pomocy społecznej, pomogłam co najmniej kilkuset osobom, które tak jak ja dziś były w tragicznej sytuacji. A teraz, po tylu latach pracy na rzecz innych, państwo ode mnie się całkowicie odwróciło i zostawia mnie samą. Jak można tak traktować ludzi - mówi zdesperowana kobieta.
- Przez całe życie pracowała w pomocy społecznej i pomagała innym, kiedy sama potrzebuje pomocy od państwa, nie dostaje jej. Najgorsze jest to, że panuje wielka obojętność. Ta kobieta za chwilę znajdzie się na bruku, a państwo jej nie może pomóc. To wielki skandal - mówi nam oburzony Piotr Ikonowicz ( 57 l.) z Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej.