"Super Express": - Czy zniknięcie faktur z sejfu i opłaty za "wejście na scenę" od polityków to koniec Komitetu Obrony Demokracji?
Radomir Szumełda: - Absolutnie nie. Ten artykuł, na podstawie którego krążą informacje o fakturach i opłatach, jest nierzetelny.
- Może Onet podał nierzetelne informacje, ale...
- Żeby było jasne, nie zarzucam nierzetelności autorowi artykułu. Zarzucam to jego informatorowi.
- Nic nie zginęło?
- Zginęły 4 protokoły, a nie 19. W dodatku te 4 zostały wiarygodnie odtworzone na podstawie notatek.
- Pieniądze też nie zginęły?
- Różnica wpłat pomiędzy protokołami i tym, co znalazło się na koncie, wynosi 8 tys. zł. W skali kilkuset tysięcy. Ustalamy, z czego ta różnica wynika, ale to nie jest ta skala.
- Co z opłatami od polityków?
- Nigdy żaden polityk nie płacił za mikrofon lub miejsce na manifestacjach KOD. To kłamstwo oparte na anonimowej wypowiedzi.
- Te faktury wystawiane SLD na 15 tys. zł albo PO na 30 tysięcy...
- Tu nie ma żadnej tajemnicy. Piotr Wieczorek uzgodnił podział kosztów marszu 11 listopada wśród wielu organizacji, które brały w niej udział. To jest wyjaśnione.
- Faktury dla firmy żony Mateusza Kijowskiego też wyjaśniono? W rozmowie z TVN powiedział, że nigdy nie brał pieniędzy za KOD, a firma żony wykonywała usługi.
- Po trzech miesiącach sprawdzania dokumentów nie znam żadnych usług, które rzekomo miałaby wykonywać MKM Studio, czyli firma żony Mateusza. Nie chcę jednak komentować jego wywiadów.
- Czy z informacjami Onetu nie jest tak, że na pochyłe drzewo każda koza skacze? Po alimentach Mateusza Kijowskiego, sprawie faktur dla jego żony KOD wyraźnie osłabł i wszystko się do was przykleja.
- Jesteśmy w trudnej sytuacji, nie da się ukryć. KOD to jednak wciąż 9 tys. osób, które czekają w maju wybory do władz krajowych. Nie obserwujemy jakichś masowych odejść. Choć po wyborach trzeba będzie odbudować zaufanie społeczne.
- Z Mateuszem Kijowskim na czele? KOD jest postrzegany jako partia z jednym liderem, który wisi wam u szyi jak kamień...
- Zdarzyły się dwa nieszczęścia. Pierwsze, że w grudniu 2015 roku zdecydowaliśmy się na ogólnopolskie stowarzyszenie, które przypomina w swoim charakterze partię polityczną, a nie luźną federację różnych podmiotów. I drugie, czyli to, że Mateusz, wiedząc o całym bagażu problemów, które wniósł ze sobą do KOD lub wygenerował, nie zdecydował się na odsunięcie od aktywności publicznej. Bez niego nie byłoby przez te ostatnie miesiące tysięcy artykułów o problemach KOD.
- Zna go pan lepiej niż Czytelnicy lub uczestnicy manifestacji KOD. Dlaczego nie chciał ustąpić ani po sprawie alimentów, ani po aferach finansowych?
- Władza i szybko zdobyta popularność uzależnia. Wewnętrzne przekonanie o swojej wielkości... Może był przekonany, że to szybko ucichnie i będzie jak kiedyś? Ale tak to nie działa.
- Ludzie, którzy są we władzach KOD, jak Krzysztof Łoziński, którego tekst zapoczątkował istnienie Komitetu, uważają raczej, że Kijowski po tych aferach nie powinien kandydować. W oczach ludzi to on jest jednak twarzą KOD.
- Oczywiście to pytanie do delegatów, na ile uważają za istotne cele KOD, a na ile znaną twarz Kijowskiego.
- Wygra?
- Z moich rozmów wynika, że on nie ma dużych szans wyborczych. Badań o jego popularności bądź zaufaniu do niego nie mamy. Ludzie w Trójmieście lub Warszawie, którzy rozmawiali ze mną na ulicach, raczej tego zaufania nie mieli i oczekiwali, że Mateusz odejdzie.
- Gdyby Kijowski wygrał, to będzie rozłam w KOD?
- Rozłam w KOD jest już faktem i nowemu zarządowi będzie bardzo trudno scalić to środowisko. Czy będzie formalny rozłam? Nie mam pojęcia.
- Pan będzie kandydował?
- Na przewodniczącego? Nie.
- Dlaczego?
- Wycofałem się, bo dla wielu członków KOD jestem twarzą tego kryzysu. Wielu członków ma do mnie pretensje, że publicznie wypowiadałem się o problemach organizacji. Zdaję sobie sprawę, że niezależnie od tego, jaki ktoś ma stosunek do kandydatury Mateusza Kijowskiego, jest też duża niechęć do tego, bym startował. Co do ubiegania się o miejsce w zarządzie nie podjąłem jeszcze decyzji.
- Czy te pretensje nie świadczą, że przy atmosferze, jaka panuje w polskiej polityce, swoich się po prostu broni, choćby byli nie wiem jak uświnieni? Tomasz Lis apelował, byście nie kłócili się wewnątrz. Może powinna u was obowiązywać ta zasada wyrażona przez Roosevelta wobec dyktatora Somozy: "Może to sk...syn, ale nasz sk...syn"?
- I ja się z tym nie mogę zgodzić! Po to zgromadziliśmy się w KOD wokół jakichś określonych wartości, żeby ich nie relatywizować i nie podważać!
- W oczach wielu walka z PiS i Kaczyńskim może usprawiedliwiać niejedno.
- Przecież mieliśmy być ruchem, który ma uzdrawiać debatę publiczną i Polskę jako taką. Żeby tak było, sami musimy być czyści i przestrzegać procedur. W innym przypadku jaki będzie sens, by się w to angażować?
ZOBACZ: Zastępca Kijowskiego zdradza, kto powinien zastąpić lidera KOD