Radomir Szumełda

i

Autor: Newsflare/Tarbouriech Roseline via AP

Radomir Szumełda: Nie znam żadnych usług, które miała wykonać firma żony Kijowskiego

2017-04-04 4:00

Radomir Szumełda dla "Super Expressu": - Nie pobieraliśmy w KOD pieniędzy od partii za wystąpienia liderów, ale po trzech miesiącach sprawdzania dokumentów...

"Super Express": - Czy zniknięcie faktur z sejfu i opłaty za "wejście na scenę" od polityków to koniec Komitetu Obrony Demokracji?

Radomir Szumełda: - Absolutnie nie. Ten artykuł, na podstawie którego krążą informacje o fakturach i opłatach, jest nierzetelny.

- Może Onet podał nierzetelne informacje, ale...

- Żeby było jasne, nie zarzucam nierzetelności autorowi artykułu. Zarzucam to jego informatorowi.

- Nic nie zginęło?

- Zginęły 4 protokoły, a nie 19. W dodatku te 4 zostały wiarygodnie odtworzone na podstawie notatek.

- Pieniądze też nie zginęły?

- Różnica wpłat pomiędzy protokołami i tym, co znalazło się na koncie, wynosi 8 tys. zł. W skali kilkuset tysięcy. Ustalamy, z czego ta różnica wynika, ale to nie jest ta skala.

- Co z opłatami od polityków?

- Nigdy żaden polityk nie płacił za mikrofon lub miejsce na manifestacjach KOD. To kłamstwo oparte na anonimowej wypowiedzi.

- Te faktury wystawiane SLD na 15 tys. zł albo PO na 30 tysięcy...

- Tu nie ma żadnej tajemnicy. Piotr Wieczorek uzgodnił podział kosztów marszu 11 listopada wśród wielu organizacji, które brały w niej udział. To jest wyjaśnione.

- Faktury dla firmy żony Mateusza Kijowskiego też wyjaśniono? W rozmowie z TVN powiedział, że nigdy nie brał pieniędzy za KOD, a firma żony wykonywała usługi.

- Po trzech miesiącach sprawdzania dokumentów nie znam żadnych usług, które rzekomo miałaby wykonywać MKM Studio, czyli firma żony Mateusza. Nie chcę jednak komentować jego wywiadów.

- Czy z informacjami Onetu nie jest tak, że na pochyłe drzewo każda koza skacze? Po alimentach Mateusza Kijowskiego, sprawie faktur dla jego żony KOD wyraźnie osłabł i wszystko się do was przykleja.

- Jesteśmy w trudnej sytuacji, nie da się ukryć. KOD to jednak wciąż 9 tys. osób, które czekają w maju wybory do władz krajowych. Nie obserwujemy jakichś masowych odejść. Choć po wyborach trzeba będzie odbudować zaufanie społeczne.

- Z Mateuszem Kijowskim na czele? KOD jest postrzegany jako partia z jednym liderem, który wisi wam u szyi jak kamień...

- Zdarzyły się dwa nieszczęścia. Pierwsze, że w grudniu 2015 roku zdecydowaliśmy się na ogólnopolskie stowarzyszenie, które przypomina w swoim charakterze partię polityczną, a nie luźną federację różnych podmiotów. I drugie, czyli to, że Mateusz, wiedząc o całym bagażu problemów, które wniósł ze sobą do KOD lub wygenerował, nie zdecydował się na odsunięcie od aktywności publicznej. Bez niego nie byłoby przez te ostatnie miesiące tysięcy artykułów o problemach KOD.

- Zna go pan lepiej niż Czytelnicy lub uczestnicy manifestacji KOD. Dlaczego nie chciał ustąpić ani po sprawie alimentów, ani po aferach finansowych?

- Władza i szybko zdobyta popularność uzależnia. Wewnętrzne przekonanie o swojej wielkości... Może był przekonany, że to szybko ucichnie i będzie jak kiedyś? Ale tak to nie działa.

- Ludzie, którzy są we władzach KOD, jak Krzysztof Łoziński, którego tekst zapoczątkował istnienie Komitetu, uważają raczej, że Kijowski po tych aferach nie powinien kandydować. W oczach ludzi to on jest jednak twarzą KOD.

- Oczywiście to pytanie do delegatów, na ile uważają za istotne cele KOD, a na ile znaną twarz Kijowskiego.

- Wygra?

- Z moich rozmów wynika, że on nie ma dużych szans wyborczych. Badań o jego popularności bądź zaufaniu do niego nie mamy. Ludzie w Trójmieście lub Warszawie, którzy rozmawiali ze mną na ulicach, raczej tego zaufania nie mieli i oczekiwali, że Mateusz odejdzie.

- Gdyby Kijowski wygrał, to będzie rozłam w KOD?

- Rozłam w KOD jest już faktem i nowemu zarządowi będzie bardzo trudno scalić to środowisko. Czy będzie formalny rozłam? Nie mam pojęcia.

- Pan będzie kandydował?

- Na przewodniczącego? Nie.

- Dlaczego?

- Wycofałem się, bo dla wielu członków KOD jestem twarzą tego kryzysu. Wielu członków ma do mnie pretensje, że publicznie wypowiadałem się o problemach organizacji. Zdaję sobie sprawę, że niezależnie od tego, jaki ktoś ma stosunek do kandydatury Mateusza Kijowskiego, jest też duża niechęć do tego, bym startował. Co do ubiegania się o miejsce w zarządzie nie podjąłem jeszcze decyzji.

- Czy te pretensje nie świadczą, że przy atmosferze, jaka panuje w polskiej polityce, swoich się po prostu broni, choćby byli nie wiem jak uświnieni? Tomasz Lis apelował, byście nie kłócili się wewnątrz. Może powinna u was obowiązywać ta zasada wyrażona przez Roosevelta wobec dyktatora Somozy: "Może to sk...syn, ale nasz sk...syn"?

- I ja się z tym nie mogę zgodzić! Po to zgromadziliśmy się w KOD wokół jakichś określonych wartości, żeby ich nie relatywizować i nie podważać!

- W oczach wielu walka z PiS i Kaczyńskim może usprawiedliwiać niejedno.

- Przecież mieliśmy być ruchem, który ma uzdrawiać debatę publiczną i Polskę jako taką. Żeby tak było, sami musimy być czyści i przestrzegać procedur. W innym przypadku jaki będzie sens, by się w to angażować?

ZOBACZ: Zastępca Kijowskiego zdradza, kto powinien zastąpić lidera KOD

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki