To pojęcie określa niby-sztukę niejakiego Pei, który na swoim koncercie nawoływał do zlinczowania jednego z widzów. A to takiemu pseudoartyście trzeba by nastukać. Debilowi jednemu - denerwował się szwagier.
Debilowi mówię. Bo nie rozumie ten palant jeden, że kiedy wchodzi na scenę, to przyjmuje za to, co na niej robi, podwójną odpowiedzialność. Nie tylko za teksty, które wydaje z siebie, ale też i za publiczność, którą zaprasza na występ i która za jego niby-sztukę chce płacić.
I nawet jeśli widz prowokuje pseudoartystę, wyciągając w górę środkowy palec, co wszyscy - i ja też - uważają za obraźliwe, to facet na scenie nie ma prawa nawoływać innych, żeby zrobili z gościem porządek. Czuje się obrażony? Niech sam zejdzie bandziorek ze sceny i się spróbuje. Ale po co? Jeszcze mu kto nastuka. Niech więc inni biją... Rap, pa, pam...