Do katastofy pod Smoleńskiem mogłoby nie dojść gdyby załoga tupolewa dokładnie wiedziała na jakiej zasadzie działają wszystkie przyciski w kokpicie Tu-154M. Tygodnik "Newsweek" dotarł do wciąż tajnych ustaleń zespołu ekspertów szefowanego przez ministra Jerzego Millera, które znalazły się także w raporcie końcowym z prac komisji.
Wyłania się z nich coraz bardziej klarowny obraz ostatnich sekund lotu do Smoleńska. Przez ponad rok bez odpowiedzi było pytanie czy piloci próbowali przerwać lądowanie przy użyciu przycisku automatycznego odejścia „uchod” i czy przycisk zadziałał. Raport Millera rozwiewa te wątpliwości - załoga wcisnęła przycisk, ale Tu-154M nie udało się poderwać, bo "uchod" nie zadziałał.
Wszystko dlatego, że przycisk nie został wcześniej odpowiednio aktywowany. Na czym polegał BŁĄD PILOTÓW? Przycisk automatycznego odejścia aktywuje się przez naciśnięcie przycisków "zachod" i "glis", dzięki czemu samolot sam wyznacza sobie ścieżkę odejścia.
Piloci źle włączyli "UCHOD"
Piloci mogli tego nie wiedzieć, bo takich informacji nie było w oficjalnej instrukcji TU-154M. - Piloci mogliby się o tym dowiedzieć podczas szkoleń na symulatorach, ale niestety takich szkoleń nie mieli - ujawnił "Newsweekowi" jeden z członków komisji Millera.
Eskperyment przeprowadzony na drugim Tu-154M udowodnił, że odpowiednio aktywowany przycisk zadziałby nawet na lotnisku Siewiernyj, które nie posiada systemu ILS wspomagającego lądowanie w trudnych warunkach.
Co jeszcze, według informacji "Newsweeka" kryje się w raporcie Millera?
- polska strona będzie obciążona odpowiedzialnością za większość przyczyn katastrofy - zarzuty usłyszą m.in. wojskowi z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego,
- do ostatnich sekund lotu w kokpicie był obecny gen. Andrzej Błasik, co stanowiło naruszenie procedur.