- Chyba najważniejszym czy jednym z istotnych ustaleń kontroli jest to, że ten samolot zgodnie z polskim systemem prawnym nie miał prawa wykonać tego lotu z zamiarem lądowania w Smoleńsku - wyjaśniał wczoraj ustalenia raportu Jacek Jezierski (54 l.), prezes NIK.
Jak wytłumaczono w dokumencie, okazuje się, że w przepisach i porozumieniach obowiązujących w jednostkach podległych MON nie uregulowano m.in. zagadnień związanych z lotniskami zamkniętymi, które otwierano tymczasowo.
A loty z 7 i 10 kwietnia 2010 r. z Warszawy na lotnisko Smoleńsk-Siewiernyj, które otwarto tylko ze względu na te wizyty, odbyły się niezgodnie z procedurami. Obowiązująca wtedy instrukcja organizacji lotów najważniejszych osób w państwie zezwalała startować i lądować samolotom tylko na lotniskach czynnych i figurujących w rejestrze lotnisk 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Smoleńskiego lotniska tam nie było.
To niejedyne błędy, jakie NIK wytyka organizatorom lotów. Twierdzi też, że "ryzyko zagrożenia życia i zdrowia osób korzystających z lotnictwa transportowego Sił Zbrojnych RP stwarzały nieprawidłowości" w pułku, takie jak braki kadrowe, niewystarczające wyszkolenie załóg czy fałszowanie dokumentów o szkoleniach w trudnych warunkach.