Cała trójka mieszkała na jednym piętrze kamienicy przy ulicy Łowickiej w Łodzi. Rafał G. z żoną i maleńkim dzieckiem, tuż obok małżeństwo C. Stosunki między sąsiadami układały się poprawnie. Aż do tego tragicznego dnia...
Pani Marzena zapukała wówczas do drzwi po sąsiedzku. Chciała odebrać pożyczoną wcześniej ładowarkę. Pech chciał, że rozmawiającą z Rafałem G. na klatce schodowej kobietę zobaczył wchodzący po schodach jej mąż Paweł (+49 l.). Był poirytowany. - Gdzie się szwendasz – zaatakował małżonkę i dołożył garść nieparlamentarnych słów.
Na takie dictum z miejsca zareagował Rafał C. Mężczyźni skoczyli sobie do oczu. Potem wypadki potoczyły się błyskawicznie. Rafał G. trzymał w ręku nóż, którym przygotowywał w domu kolację. Uniósł go, a po chwili ostrze przebiło lewy bark sąsiada. Paweł C. padł zakrwawiony na posadzkę, a jego żona bezradnie patrzyła, jak uchodzi z niego życie. Kilka dni później musiała pochować męża.
Nożownik usłyszał zarzut zabójstwa i stanął przed łódzkim sądem. Ze łzami w oczach przepraszał wdowę.
- Nie chciałem, żeby tak się stało – mówił. - Zaczęliśmy z sąsiadem się kłócić, bo on obraził panią Marzenę. Obok mnie stała moja żona z dzieckiem na ręku. Wydawało mi się, że Paweł podniósł na nich rękę. Ja zapomniałem, że sam trzymam nóż. Nie wiem, jak to się stało, że go uderzyłem. Dopiero jak zobaczyłem na ostrzu krew, dotarło do mnie, co się stało. Gdy sąsiad leżał na podłodze, krzyczałem do innych mieszkańców, żeby wezwali karetkę. Żonie kazałem przynieść ręczniki z mieszkania. Chciałem tamować krew, ale on zaraz westchnął i przestał oddychać.
Mężczyźnie grozi teraz dożywocie.