By walczyć z długami, musiałyby przestać przyjmować dzieci na niektóre oddziały. Dlaczego? Bo Narodowy Fundusz Zdrowia płaci im mniej. Aż strach pomyśleć, co stanie się z malutkimi bezbronnymi pacjentami. Ich matki boją się, że szpital może być zamknięty!
- Przez ten nowy system NFZ mamy straszne długi. Wszystkie szpitalne pieniądze idą na leczenie dzieci, rezygnujemy z remontów, nowego sprzętu. Jak tak dalej pójdzie, może być z nami krucho. Nie będę miał za co płacić lekarzom - mówi Paweł Chęciński (52 l.), dyrektor szpitala dziecięcego przy Niekłańskiej.
W najgorszej sytuacji są teraz trzy oddziały: okulistyczny, neurologiczny i oddział intensywnej terapii. To jedyny dziecięcy oddział ratunkowy na całe Mazowsze. Tutaj trafiają dzieci po wypadkach i pogryzione przez psy. Nie wiadomo, co się z nimi stanie, gdy takiego szpitala zabraknie.
- Lekarze z Niekłańskiej uratowali życie mojej córeczce - mówi wzruszona Małgorzata Gołębiewska (38 l.). Jej 16-letnia córka Milena spadła z motoru i od dwóch miesięcy jest nieprzytomna. - Nie wyobrażam sobie, że ten szpital mógłby przestać istnieć. Co wtedy stanie się z moją córką, co z innymi dziećmi po wypadkach? Trzeba go ocalić - płacze kobieta.
Podobnie tragiczna sytuacja jest w Centrum Zdrowia Dziecka, które ma już 40 mln zadłużenia, a pieniędzy starczy mu tylko do końca roku.
Wszystko przez nowy system rozliczania pacjentów wprowadzony przez NFZ w lipcu tego roku. Nowy system, czyli mniej pieniędzy. - Do tej pory na przeciętne dziecko na oddziale ratunkowym dostawaliśmy 14 tysięcy złotych, a teraz tylko 6 tysięcy. Za operację wyrostka zwracano nam 2500 zł, a teraz tylko 2000 złotych - skarży się dyrektor.
Wanda Pawłowicz, rzecznik NFZ, zapewnia, że kompromis ze szpitalami jest możliwy.
- Będziemy jeszcze udoskonalać ten system - mówi.