Sejmowa debata rozpoczęła się o godz. 9. Związkowcy nie zgadzają się na rządowe plany podniesienia i zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn na poziomie 67 lat. Jako pierwszy do ataku przystąpił szef „S” Piotr Duda.
– Reformę emerytalną robi władza, która jeszcze rok temu zaprzeczała, że wiek emerytalny będzie podnoszony. Ludzie mają prawo czuć się zdezorientowani – mówił.
Cytował też słowa ministra finansów Jacka Rostowskiego (60 l.): „Nie chciałbym angażować się w reformy bolesne i niepotrzebne, jak np. podwyższanie wieku emerytalnego”. Po tych słowach Duda grzmiał z sejmowej mównicy.
– Co się stało w ostatnich miesiącach, że tak zmieniliście zdanie? Co z waszym honorem, co z odpowiedzialnością za słowa? Polacy nie zapomnieli tych obietnic, te dwa miliony podpisów jest na to dowodem – podkreślał szef Solidarności, który kilka razy przypominał, że pod wnioskiem o referendum podpisały się 2 miliony Polaków.
Premier Donald Tusk zaatakował niedługo potem. – Myślę, że nie po to pana wybierano na szefa Solidarności, aby się pan podejmował zadań, które właściwie jest w stanie wykonać każdy pętak, bo to jest najprostsze, co może być – mówił wściekły premier. Jego słowa wywołały protesty i trzeba było zarządzić nieplanowaną przerwę w obradach. Kilka godzin później szef rządu przeprosił Dudę za swoje słowa.
Przeprosić nie dali się związkowcy, którzy protestowali przeciw reformie pod Sejmem. – Nie zgadzamy się z podwyższeniem wieku emerytalnego. – To skandal! Muszę pracować 8 godzin dziennie od poniedziałku do piątku, stykam się non stop z substancjami chemicznymi. Nie wyobrażam sobie, żebym pracował do 67. roku życia – mówił nam Tomasz Piszczek (36 l.), pracownik budowlany w Fabryce Broni „Łucznik” w Radomiu.
Kiedy kończyła się demonstracja, posłowie odrzucili wniosek o przeprowadzenie referendum. 180 posłów było za, 233 przeciw, a 42 wstrzymało się od głosu. To rozwścieczyło SLD, który zapowiedział kolejną batalię o referendum.
Anita Korczyńska (44 l.):
- Ludzie w wieku 67 lat nie nadają się już do pracy. Ja pracuję w sklepie jako kasjerka i moja pensja miesięczna wynosi zaledwie 2100 złotych brutto. Muszę pracować od poniedziałku do niedzieli oraz w święta po 8 godzin. Mam na utrzymaniu jedno dziecko i ciężko mi wiązać koniec z końcem. Mam również problemy z kręgosłupem. Po prostu czuję się wyeksploatowana i nie wyobrażam sobie siebie w wieku 66 lat.