Reklama w Polsce Ludowej

Choć w PRL-u półki świeciły pustkami, to reklama kwitła. Nie brakowało ani telewizyjnych filmów zachwalających zalety mydła, ani ogłoszeń w prasie, ani plakatów ostrzegających obywateli przed insektami.

W PRL-u nie trzeba było reklamować tylko jednej rzeczy: paszportu. Popyt na ten upragniony dokument, dzięki któremu można było wydostać się choćby na jakiś czas z kraju o mocno przereklamowanym ustroju, był ogromny.

Wszelkie inne dobra - materialne i niematerialne - należało reklamować często, żeby nie powiedzieć nachalnie. Za pomocą plakatów lub typowych reklam handlowych. Inaczej nikt nie domyśliłby się ich istnienia. Gdyby nie plakaty, wiszące na budynkach straży pożarnej, w klubokawiarniach, na tablicach przed zakładami pracy, w szatniach i w toaletach dworcowych, przeciętny Polak nigdy nie dowiedziałby się, że "Najwyższym dobrem jest socjalizm", że "Zdobycze socjalizmu są jego dumą", a "Dobrobyt wsi to dobrobyt miast". Ba, w ogóle nie zauważyłby dobrobytu i wszystkiego, z czego wypadało być dumnym.

Plakat PRL-u pełnił więc przede wszystkim rolę uświadamiającą. Serce rodaka miało rosnąć na widok zdobyczy zaprezentowanych na papierze i opatrzonych hasłem z wykrzyknikiem. Od rana, idąc niezbyt ochoczo do roboty, mijał uśmiechnięte twarze młodych robotników z plakatów, którzy w przeciwieństwie do niego byli pełni entuzjazmu, radośni i produktywni.

Obszerna grupa plakatów PRL-u była wyrazem wielkiej troski o obywatela. Zewsząd zalewano społeczeństwo plakatami ostrzegającymi typu: "Tęp muchy", "Tęp karaluchy", "Stój! Dociskaj mięso popychaczem" albo "Bimber - przyczyną ślepoty". To ostatnie hasło było kryptoreklamą polskiego monopolu spirytusowego. Zaś jego antyreklamą był plakat przedstawiający postać za kierownicą, która wlewa w siebie butelkę wódki. Podpis pod tą grafiką głosił "Źle tankujesz!".

Dwie główne kategorie plakatu, poza oczywiście plakatem artystycznym, który w Polsce był potęgą, to po pierwsze - kategoria dumy, a po drugie - kategoria bezpieczeństwa, ze szczególnym uwzględnieniem BHP.

Co do reklam, paradoks polegał na tym, że w zasadzie nie trzeba reklamować czegoś, co i bez reklamy zniknie ze sklepów jeszcze przed wyłożeniem na półki. Niemniej jednak reklamowano. O mydle pisano, że myje, o proszku, że pierze. Reklamowano ile wlezie produkty takich firm, jak Zelmer czy Predom, których nie można było uświadczyć w sklepach. Ale dzięki ich obecności w reklamie, obywatele mieli poczucie, że dobrobyt rośnie, ponieważ jakaś ładna pani ma wentylator śmigłowy i szczerze go poleca.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki